Żegnając prefekta. Czego uczy nas kard. Sarah?

To, co w dzisiejszej popkulturze etykietowane jest tagiem „from zero to hero”, czy bardziej swojsko choć mniej rytmicznie „od zera do bohatera”, opisywał już św. Paweł w pierwszym rozdziale swego listu do gminy korynckiej. Bóg wybiera, powołuje i wyróżnia to, co w oczach świata jest głupie i nieszlachetnie urodzone, to, co niemocne i wzgardzone, to wreszcie, co wydaje się być tak mało istotne i nieważne, jakby go wcale nie było – „to, co nie jest”, pisze Apostoł.

Piękną ilustracją tej ekonomii działania Bożego jest historia pewnego chłopca z małej afrykańskiej wioski, który nieugięty w obliczu trudności, przeciwności i prześladowań został kardynałem Kościoła Rzymskiego, nie tracąc przy tym nic ze swej skromności i pokory. Kto to taki? Oczywiście kardynał Robert Sarah. Dwa dni temu, 20 lutego 2021 r., papież Franciszek przyjął jego rezygnację ze stanowiska prefekta Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, którą złożył w ubiegłym roku po ukończeniu 75. roku życia.

Nie miejsce tutaj na szczegółowe opisywanie jego bogatej biografii i różnorakiej działalności – duszpasterskiej, dydaktycznej, administracyjnej, ewangelizacyjnej, charytatywnej czy wreszcie liturgicznej. Kto jest ciekaw, bez trudu znajdzie wszystkie informacje, daty, funkcje itp. w nieprzebranych zasobach Internetu lub sięgnie do książki kardynała pt. „Bóg albo nic”, by poznać historię jego życia opowiedzianą własnymi słowami. Dość wspomnieć, że w swoim czasie był najmłodszym katolickim biskupem na świecie, konsekrowany w wieku zaledwie 34 lat w uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. Na hasło swej biskupiej posługi wybrał fragment wersetu 2 Kor 12, 9 „Wystarczy ci mojej łaski”.

Czy wystarczyło? Myślę, że tak. Zarówno wtedy, gdy nie dał się złamać dyktatorom ojczystej Gwinei, jak i wtedy gdy służył Kościołowi na różnych stanowiskach w Kurii Rzymskiej, która przecież przez niektórych uważana jest za najgorsze gniazdo żmij na planecie. Wszyscy, którzy mieli okazję poznać go osobiście, przedstawiali go jako osobę pełną pokory i pokoju. Warto w tym kontekście podkreślić, że mimo, iż wielu obserwatorów i nieprzychylnych komentatorów niejednokrotnie próbowało portretować go jako przeciwnika Ojca Świętego, to on sam w swych oficjalnych wypowiedziach nigdy go nie atakował, przeciwnie, zawsze wyrażał się o papieżu Franciszku z wielkim szacunkiem i miłością, podkreślając znaczenie jego pontyfikatu dla Kościoła i nie deprecjonując go wcale w porównaniu z jego poprzednikami.

Ostatnie lata swej posługi Kościołowi – od 23 listopada 2014 r. – spędził jako prefekt KKBiDS. Motywacją jego działań na tym stanowisku, a równocześnie przyczyną niezrozumienia i krytyki zarówno przez przedstawicieli tak progresywnych jak i tradycjonalistycznych nurtów w Kościele, był projekt „reformy reformy” i głębokie przekonanie, że „wojny liturgiczne, które od dziesięcioleci zbyt często dzielą katolików (…) są czymś anormalnym, bo przecież to właśnie liturgia jest tym obszarem, w którym katolicy powinni doświadczać jedności w prawdzie, wierze i miłości, i że w związku z tym niemożliwym jest celebrowanie liturgii, gdy w sercu odczuwa się bratobójcze emocje i urazy”*. Kardynał Sarah twierdził, że „to, co nazywa się »reformą reformy«, a co powinno się być może jeszcze dokładniej określić jako »wzajemne ubogacenie rytów«, by zastosować pojęcie użyte w nauczaniu Benedykta XVI, jest przede wszystkim duchową koniecznością i dotyczy ona oczywiście obydwu form rytu rzymskiego. Szczególna dbałość i głęboki szacunek, jakie powinny być okazane liturgii, konieczność współdziałania na rzecz jej piękna, sakralności i utrzymania wyważonego balansu między wiernością Tradycji a prawowitym rozwojem, a tym samym absolutne i radykalne odrzucenie jakiejkolwiek hermeneutyki zerwania i nieciągłości – oto centralne i niezbędne elementy każdej niezafałszowanej liturgii chrześcijańskiej”.

Kardynał Sarah nie owijał w bawełnę i bez ogródek piętnował nadużycia i liturgiczne deformacje. Mówił: „Częsta jest tendencja do bluźnierczego redukowania mszy świętej do prostej uczty, do obchodzenia świeckiego święta i do celebracji przez wspólnotę samej siebie lub – jeszcze gorzej – do ogromnego rozproszenia w celu odwrócenia uwagi od strachu przed życiem nie mającym już żadnego sensu albo od lęku przed spotkaniem z Bogiem twarzą w twarz, bo Jego demaskujący wzrok zmusza nas do niczym niezakłóconego spojrzenia w prawdzie na brzydotę naszego wnętrza. A przecież msza święta nie jest zabawnym spędzeniem czasu. Jest żywą ofiarą Chrystusa, który umarł na krzyżu, by wyzwolić nas od grzechu i śmierci i by objawić miłość i chwałę Boga Ojca. (…) Prawdziwymi czcicielami Boga nie są ci, którzy reformują liturgię według własnych wyobrażeń i kreatywności, by nadać jej kształt podobający się światu, lecz ci, którzy w duchu Ewangelii radykalnie przemieniają świat, by umożliwić mu dostęp do liturgii będącej odbiciem odwiecznej liturgii świętowanej w niebieskim Jeruzalem”.

Nie był jednak zgryźliwym dziadkiem, narzekającym i wytykającym błędy, lecz miał wizję, co należy czynić, by liturgia faktycznie była uwielbianiem Boga będącego jej centrum i uświęcaniem człowieka i całego świata. Swój program opisywał jako SAF, od pierwszych liter francuskich słów silence – adoration – formation.

Tak sam rozwijał poszczególne człony tego progamu:

Zacznijmy zatem od świętej ciszy, bez której niemożliwe jest spotkanie z Bogiem. (…) W ciszy człowiek osiąga swą wzniosłość i wielkość wtedy tylko, gdy klęczy, by słuchać Boga i Go adorować.

„Dobrze wiem, że najlepsze momenty mojego dnia, to te nieporównywalne z niczym godziny, które spędzam na kolanach w ciemności przed Najświętszym Sakramentem Ciała i Krwi naszego Pana Jezusa Chrystusa. Jestem jakby zatopiony w Bogu i otoczony ze wszystkich stron jego cichą obecnością. Pragnę należeć tylko do Niego i zanurzać się w czystości Jego miłości. Niemniej Jednak dostrzegam swoją marność i widzę, jak daleko mi do tego, by kochać Pana, tak jak On umiłował mnie – aż do wydania siebie za mnie.”

„I wreszcie formacja liturgiczna, wychodząca od głoszenia wiary czy katechezy, których probierzem jest Katechizm Kościoła Katolickiego, co powinno nas ustrzec przed możliwymi – bardziej lub mniej uczonymi – rojeniami niektórych teologów, którym wciąż za mało „nowości”. (…) Wychowanie liturgiczne, priorytetowe i niezbędne, polega raczej na zanurzeniu się w liturgii, w głębokim misterium Boga, naszego kochającego Ojca. Chodzi o to, by żyć liturgią w całym jej bogactwie, abyśmy zaczerpnąwszy głębokimi haustami z jej źródła, nieustannie pragnęli jej radości, jej porządku i piękna, jej ciszy i kontemplacji, jej chwały i uwielbienia, jej uzdolnienia nas do jak najściślejszej zażyłości z Tym, który działa w nas i w świętych obrzędach Kościoła”.

Żegnając kardynała ustępującego ze stanowiska prefekta KKBiDS, możemy potraktować te trzy drogowskazy jako jego duchowy testament i starać się na miarę naszych możliwości wcielać je w życie. Cisza. Adoracja. Formacja.

A kto jeszcze nie czytał książek kardynała, niech koniecznie to nadrobi – nawet jeśli jest to czasem lektura niełatwa, a przełożenie jej na życie jeszcze trudniejsze.

* Wszystkie cytaty z wykładu kardynała zaprezentowanego 29 marca 2017 roku na otwarcie konferencji „Źródło przyszłości” zorganizowanej z okazji dziesięciolecia motu proprio „Summorum Pontificum” w Herzogenrath w Niemczech.

Zobacz także