Święto stworzenia? Moim zdaniem ono już jest (II)

Dokończenie wpisu sprzed kilku dni, po przerwie rekolekcyjnej.

Jest jeszcze drugi powód mojego sceptycyzmu co do ewentualnego święta stworzenia. Obawiam się, że byłoby ono znakomitą pożywką dla promocji modnego dziś pogańskiego myślenia na temat relacji człowieka do świata przyrody; myślenia, które jest dzisiaj bardzo rozpowszechnione. Polega ono na bałwochwalczym uwielbieniu dla świata natury przy jednoczesnej wrogości wobec człowieka jako ciała obcego w świecie przyrody. Jest to sposób myślenia, według którego byłoby najlepiej, gdyby ludzi na świecie w ogóle nie było, no ale skoro niestety już są, to niech ich będzie jak najmniej i na ile to możliwe niech nie ingerują w świat przyrody i jej zasoby.

Przytoczę jedno wspomnienie dla ilustracji tego zjawiska. Nie tak dawno temu jechałem pociągiem na kilkusetkilometrowej trasie. W przedziale jechałem m.in. z młodą miłośniczką zwierząt (z jej własnych słów wynikało, że miała ok. 19-20 lat), była w towarzystwie paru innych osób i, niestety, była dość gadatliwa. Długo opowiadała o planach „adopcji kotów” (fatalny język, to jeden z przykładów humanizacji zwierząt i zacierania granic między zwierzęciem a człowiekiem), rozwodziła się nad tym, jak to koty są wspaniałymi stworzeniami, które najlepiej umieją kochać i okazywać miłość, w pewnym momencie wykrzyknęła z emfazą: „Kot znaczy dla mnie o wiele więcej niż człowiek!” Tak się złożyło, że w sąsiednim przedziale jechała rodzina z niemowlęciem. Niemowlę jak to niemowlę, podczas długiej podróży kilkakrotnie zapłakało. Każdy odgłos płaczu dziecka wywoływał wściekłą reakcję miłośniczki kotków, za którymś razem syknęła ze złością: „Przerobić to-to na mięso i przynajmniej będzie z tego jakiś pożytek”. Ktoś powie, że nic z tego nie wynika, to tylko jednostkowy przypadek. Nie. To jest raczej wyrazisty przejaw pewnej ogólnej tendencji. Wykwit pewnego typu mentalności. I nie jest to przypadek jednostkowy. Różne rzeczy zdarzało mi się już słyszeć z ust, wydawałoby się rozsądnych ludzi. Jakiś czas temu podczas pogrzebowego obiadu rozmawiałem z pewnym kulturalnym starszym panem, rozmowa zeszła na temat styku wiary i nauk przyrodniczych. Rozmawialiśmy też o biblijnym opisie stworzenia świata (Rdz 1-2), ja zacząłem mówić o tym, jakie są najważniejsze prawdy, które wynikają z tego opisu. Gwałtowny sprzeciw mego rozmówcy wywołało zdanie o tym, że w zamyśle Boga stworzenie człowieka było punktem docelowym („A wreszcie Bóg rzekł: Uczyńmy człowieka…”): „To nieprawda! Człowiek jest najgorszym stworzeniem ze wszystkich!” Pamiętam też taką mądrość wypowiedzianą przez pewną panią: „Porzucić zwierzę to o wiele gorzej niż porzucić dziecko. Bo dziecko jak dorośnie, to może to zrozumie, a zwierzę nie zrozumie”. I jeszcze reakcja innej pani na wieść o tym, że wśród jej dalszych krewnych ma przyjść na świat kolejne dziecko: „Dzieci nie powinny się rodzić, bo to szkodzi planecie, zwiększa emisję CO2”. Można jeszcze przywołać pewne przykłady w szerszej skali. Choćby niedawny brutalny hejt, jaki wylał się na prof. Bralczyka po tym, jak sprzeciwił się mówieniu o „umieraniu zwierząt”, czy oburzenie po niedawnych zdroworozsądkowych wypowiedziach papieża Franciszka o parach, które celowo wybierają posiadanie zwierząt zamiast wydania na świat dzieci.

Obawiam się, że święto stworzenia byłoby okazją do promowania tego typu mentalności także w ramach liturgii. A oczami wyobraźni już widzę różne możliwe ekscesy liturgiczne z tym związane, ale może na wszelki wypadek zachowam to dla siebie, żeby nie podpowiadać. Obawiam się też, że święto stworzenia byłoby wykorzystywane jako nośnik propagowania „walki ze zmianami klimatycznymi”. Nie chcę rozwijać tego tematu, o którym inni powiedzieli już kompetentniej niż ja jestem w stanie, ale ta sprawa na kilometr śmierdzi mi mega-szwindlem w imię czyichś interesów. A patrząc od strony duchowej, tu też jest przejaw ludzkiej pychy. Zmiany klimatu to jedno, a wkład człowieka to drugie. Człowiek nie jest w stanie uznać, że są ponad nim silniejsze od niego żywioły, wobec których jest bardzo mały, więc wymyśla, że nad wszystkim ma władzę, że zmiany klimatu są wynikiem ludzkich działań i że ludzkimi działaniami można je odwrócić. No nie wiem, jakoś dawniej były okresy zlodowaceń i ociepleń, a było to jeszcze przed pojawieniem się człowieka na ziemi. Nie rozwijam tego, są mądrzejsi ode mnie, wykazujący, że rzekomy „naukowy konsensus” wokół tych spraw, mający zamknąć usta „negacjonistom” jest wierutnym oszustwem.

Oczywiście może będąc sceptykiem nie mam racji. Może z tych właśnie powodów takie święto jest potrzebne jako okazja do afirmacji biblijnej prawdy o stworzeniu świata i człowieka. Może, ale obawiam się, że ten głos byłby słabszy. A z Księgi Rodzaju oczywiście wynika z jednej strony to, że całemu stworzeniu należy się szacunek właśnie dlatego, że jest uczynione przez Boga, a z drugiej strony z tego samego powodu nie wolno go ubóstwiać. A człowiek w imię prawdy o sobie nie może negować swego wyjątkowego statusu stworzenia na obraz i podobieństwo Boga. Nie może też zaprzeczać swemu powołaniu do tego, by czynić sobie ziemię poddaną, czyli mądrze zarządzać. Oczywiście „panowanie” nie oznacza dewastowania czy okrucieństwa. Ale nie można negować prawdy w imię popełnianych nadużyć. Przy całej mojej sympatii jaką zawsze miałem i mam choćby do wspominanych wcześniej kotków, kotek nie jest na obraz i podobieństwo Boga. Kiedyś we dwóch z ówczesnym rektorem naszego seminarium w Lublinie przygarnęliśmy przybłąkaną kocicę-matkę z maleńką kociczką. Rektor zrobił im przytulne locum w garażu, ja wziąłem na siebie kupowanie im karmy i dbanie o świeżą wodę. Zostały skontrolowane przez weterynarza, przez kilka miesięcy mieszkały przy nas. Młoda podrosła i oddaliśmy ją w dobre ręce, a kocica-matka nawet jeszcze wcześniej znikła i już jej nie widzieliśmy. Bardzo je polubiliśmy (klerycy w kabarecie seminaryjnym śmiali się z nas, że znaleźliśmy sobie przytulanki) i oddaliśmy młodą nie bez żalu, ale do łba nie przyszło mi mówić o „adopcji” albo wzorem mojej współtowarzyszki z podróży: „Kot znaczy dla mnie więcej niż współbracia zakonni”.

A skoro mowa o opisie stworzenia świata z Księgi Rodzaju, to bardzo gorąco polecam wykład prof. Marcina Majewskiego będący analizą porównawczą biblijnego opisu z Rdz 1,1 – 2,4 oraz babilońskiego eposu Enuma elisz, wzajemne podobieństwa i różnice. Świetny wykład, pozwalający lepiej rozumieć opis biblijny. Ma to znaczenie także dla naszego tematu. Wykład jest długi, ale najwyżej można go sobie wysłuchać na raty.

Babiloński epos o stworzeniu ENUMA ELISZ vs KSIĘGA RODZAJU – analiza ☑️ (youtube.com)

***

A poza tym uważam, że Sakramentarz Tyniecki powinien być wydany.

Ceterum censeo Sacramentarium Tinecense edendum esse.


Wpisy blogowe i komentarze użytkowników wyrażają osobiste poglądy autorów. Ich opinii nie należy utożsamiać z poglądami redakcji serwisu Liturgia.pl ani Wydawcy serwisu, Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.

Zobacz także

Maciej Zachara MIC

Maciej Zachara MIC na Liturgia.pl

Urodzony w 1966 r. w Warszawie. Marianin. Rocznik święceń 1992. Absolwent Papieskiego Instytutu Liturgicznego na rzymskim "Anselmianum". W latach 2000-2010 wykładał liturgikę w WSD Księży Marianów w Lublinie, gdzie pełnił również posługę ojca duchownego (2005-2017). W latach 2010-2017 wykładał teologię liturgii w Kolegium OO. Dominikanów w Krakowie. Obecnie pracuje duszpastersko w parafii Niepokalanego Poczęcia NMP przy ul. Bazylianówka w Lublinie. Ponadto jest prezbiterem wspólnoty neokatechumenalnej na lubelskiej Poczekajce, a także odprawia Mszę św. w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego w rektoralnym kościele Niepokalanego Poczęcia NMP przy ul. Staszica w Lublinie....