Święci wybierają nas – recenzja książki Elżbiety Wiater „Milczący kaznodzieja” (+ KONKURS)

Zdanie „to nie my wybieramy świętych, to święci wybierają nas” słyszałem wielokrotnie i zgadzam się z nim w pełni, zarówno biorąc pod uwagę własną drogę życia, jak i świadectwo wielu osób wierzących. Tego zdania jest także autorka omawianej książki, gdyż już na wstępie nadmienia, że święty, o którym pisze, poprosił ją niejako, aby podjęła się zadania napisania o nim.

Mówię „święty”, choć brat Gwala Torbiński, o którym mowa, nie znajduje się (jeszcze) w oficjalnym spisie świętych i błogosławionych Kościoła katolickiego. Jestem jednak przekonany, podobnie jak autorka oraz ci bracia dominikanie, którzy mieli okazję go znać, a zwłaszcza ci, z którymi dzielił przestrzeń krakowskiego klasztoru pod koniec swego życia i którzy byli świadkami jego ostatnich dni w roku 1999, że przyjdzie czas, by bratu Gwali oddawano cześć na ołtarzach. Dość powiedzieć, że ówczesny prowincjał bez wahania zgodził się, aby zredagowany po śmierci brata nekrolog został opatrzony dopiskiem: „Zmarł w opinii świętości”.

Elżbieta Wiater podjęła się napisania książki o tym XX-wiecznym, przedziwnym świętym, mimo iż przystępując do tej pracy, już na wstępie usłyszała, że materiałów o bracie Gwali jest niewiele. Tak powstała książka, która choć traktuje o świętym, daleka jest od klasycznie rozumianego dzieła hagiograficznego. Po pierwsze, brat Gwala jest postacią wpisującą się w coraz liczniejszy poczet świętych – by tak rzec – zwyczajnych. Poczet, na którego czele w początku wieku XX stanęła św. Teresa od Dziaciątka Jezus, a do której wkrótce dołączyli tacy święci jak brat Karol de Foucauld, czy dominikański tercjarz Pier Giorgio Frassati, a za nimi wielu innych: zakonników i świeckich, małżonków i celibatariuszy, a nawet dzieci i licznych młodych. Wszystkich ich łączy gorące pragnienie bliskości Boga, którego odnajdują w codziennych obowiązkach, niepozornej służbie drugim, czy najprostszej modlitwie.

Taki właśnie obraz duchowości brata Gwali, pozbawionej spektakularności, twardo stąpającej po ziemi, choć z sercem zanurzonym w miłości Boga, rysuje autorka w pierwszej części książki. Co ciekawe, ta część jest dość krótka. Duchowość brata jest niezwykle prosta, wpisana w zadania braci współpracowników, dawniej zwanych konwersami. Zawiera się w obowiązkach wykonywanych z sumiennością i pokorą, podejmowanych w klasztorach, do których kierują go kolejne asygnaty prowincjała – obowiązkach zakrystiana, zecera, bibliotekarza. Widzimy jego służbę współbraciom, nieustanną modlitwę, umiłowanie Eucharystii, czy wreszcie chorobę, a wszystko podejmowane w posłuszeństwie, bez patosu, na ostatnim, ewangelicznym, miejscu.

Środkowa, najdłuższa część książki, omawiająca koleje życia naszego bohatera, przedstawia nam nieomal kompletny, bogaty i zmienny, w trudnym przecież czasie, pejzaż prowincji polskiej Zakonu Kaznodziejów w XX wieku. Część ta stanowi prawdziwe studium historyczne nie tylko pojedynczego zakonnika na tle swojego zakonu, ale ukazuje nam z detalami życie w ubiegłym stuleciu wielu innych braci i ojców dominikanów, zadania przez nich podejmowane, trudności, kolejne reformy, a czasem też momenty, w których nad  porządkiem i Regułą brał górę chaos, który niektórzy z kaznodziejów chcieliby nawet podnieść do rangi charyzmatu zakonnego.

Ostatnia część książki, to jest „Dodatek”, podejmuje problem duchowości braci współpracowników, czyli tych, którzy składają śluby zakonne, ale nie są wyświęcani. Pytanie kim są owi zakonnicy jest tyleż ciekawe, co znaczące, gdyż często nie tylko osoby z zewnątrz, a czasem nawet sami ojcowie (a więc kapłani), nie do końca sobie zdają z tego sprawę. Powołań na braci zakonnych jest w obecnych czasach niewiele. Jednak są. A to, jak konkluduje autorka, oznacza, że powołania te są chciane przez Pana Boga i potrzebne. Zresztą, zaznacza ona w innym miejscu, iż nawet ojcowie zauważają, że w klasztorach, gdzie nie ma braci współpracowników czegoś we wspólnocie brakuje. To zatem ważna i potrzebna refleksja.

Podsumowując, trzeba sobie zadać pytanie: dla kogo jest książka „Milczący kaznodzieja”? Z pewnością jest dla tych, którzy brata Gwalę spotkali lub znali przez dłuższy czas. Zatem dla licznego grona samych dominikanów polskiej prowincji, ale także dla tych, którzy ciut bliżej z zakonem związani wydeptują krużganki i nawy dominikańskich klasztorów, i kościołów. Jest też z pewnością lekturą, która przypadnie do gustu wszystkim tym, którzy chcą zapoznać się bliżej z najnowszą historią zakonu na ziemiach polskich. Jak bowiem zaznaczyłem wyżej, zwłaszcza środkowa część książki jest niezwykle bogata w detale, cytowane źródła są bardzo liczne, przypisy natomiast nie tylko do owych źródeł odsyłają, ale często stanowią znakomite dopowiedzenie głównego tekstu.

Na uwagę zasługuje także przepiękne słowo wstępne o. Michała Zioło OCSO: o Bogu „nawróconym na codzienność” i podążającym za nim „mieszkańcu Nazaretu” – bracie Gwali. Słowo płynące z głębokiej, monastycznej wnikliwości, ale też, po prawdzie, słowo współbrata, który z bratem Gwalą dzielił klasztorne życie przez sporo lat.

Na koniec pozwolę sobie uczynić pewną uwagę osobistą. Wrócę do zdania wypowiedzianego na wstępie: to nie my wybieramy świętych, to święci wybierają nas. Przyznam, że brata Gwalę udało mi się spotkać. Było to we wczesnych latach 90. ubiegłego wieku, gdy jako student i bywalec duszpasterstwa akademickiego „polerowałem” posadzki krakowskiego konwentu. Oczywiście, od znajomych dominikanów znałem kilka powiastek: o jego legendarnej pamięci, znajomości języków, czy tę o przynoszeniu książek z biblioteki licznym braciom (w tym klerykom, studentom) pod drzwi celi – zawsze bez pomyłek. Spotkałem go kilka razy w prezbiterium bazyliki – chadzał już wówczas praktycznie wyłącznie w swoich przydługawych wełnianych kamizelkach, starych spłowiałych spodniach i filcowych butach po kostkę. Przemieszczał się niespiesznie swoim utykająco-falującym krokiem. Spotkałem go także, nie pamiętam czy tylko raz, czy dwa, czy może trzy, w kaplicy akademickiej, za Grobem św. Jacka. Zaczynałem wówczas swoją przygodę z malowaniem ikon i dostałem zlecenie na wykonanie ikony Krzyża Świętego do tejże kaplicy. Jako, że zamieszkiwałem wtedy w akademiku, pusta zwykle przed południem kaplica akademicka zdawała się miejscem bardziej stosownym dla tej zbożnej czynności niż zawsze gwarny dom studencki. Brat Gwala krążył tam wokół ołtarza umiejscowionego na środku i odmawiał Różaniec. Rozkładałem cichutko farby. Milczał, opuszczał kaplicę, nie chcąc przeszkadzać. Tak, dla mnie był już wtedy Milczącym Kaznodzieją.

Cytowane na początku zdanie usłyszałem po raz kolejny w wigilię uroczystości Wszystkich Świętych. W samą zaś uroczystość znalazłem i odczytałem mail z prośbą o napisanie tej recenzji. Czy Ten święty wybrał i mnie? Przypuszczam, że tak. Jego pamięć jest we mnie żywa, a lektura książki Elżbiety Wiater była dla mnie czasem swoistych rekolekcji z bratem Gwalą. Taki święty ma naprawdę wiele do zaoferowania. Bo na pytania: czy jestem wystarczająco rozkochany w Eucharystii, czy kultywuję życie w bliskości Boga, czy więcej chcę służyć i zapominać o sobie niż pragnąć żeby inni mnie cenili i o mnie pamiętali, muszę odpowiedzieć, że wciąż mam tego wszystkiego za mało. Proszę zatem świętego brata Gwalę o wstawiennictwo za mną. I widzę jego uśmiech i słyszę jego milczącą zachętę do cierpliwości.

Grzegorz Guzik

Konkurs – do wygrania książka!

Dla naszych Czytelników mamy od Wydawnictwa W drodze książkę „Milczący kaznodzieja. Brat Gwala Torbiński OP (1908–1999)”. W komentarzu pod postem na Facebooku napiszcie, dlaczego Waszym zdaniem zakonnicy są potrzebni światu. Na odpowiedzi czekamy do 22 listopada włącznie, później wybierzemy autora jednej z nich, któremu wyślemy egzemplarz książki (wysyłka na terenie Polski).

Zobacz także