Po XV edycji „Mysterium Fascinans”

Obiecałem ostatnio zrobić wpis podsumowujący niedawne rekolekcje „Mysterium Fascinans” i słowa dotrzymuję. To będzie mój osobisty głos, a nie jakaś systematyczna recenzja.

Przed napisaniem zajrzałem do swoich wcześniejszych wpisów, w których dzieliłem się wrażeniami z niektórych wcześniejszych edycji, to były wpisy z lat 2011, 2013, 2014, 2015 i 2016. Ten ostatni wpis był tylko komentarzem do opinii zasłyszanych, bo wtedy nie mogłem być osobiście. Przejrzawszy te wpisy mogłem raz jeszcze zobaczyć kawał drogi, którą przeszliśmy z tymi rekolekcjami. W tym roku była już XV edycja, a więc był to kolejny mały jubileusz, który zręcznie i bez jakiegoś patetycznego zadęcia został podczas rekolekcji zauważony. Złotymi identyfikatorami zostały uhonorowane osoby obecne na wszystkich piętnastu edycjach oraz niektóre inne osoby, w tym i niżej podpisany, jako „uczestnik i przyjaciel Mysterium Fascinans”, co było oczywiście bardzo miłe. Siłą rzeczy odżyły mi w pamięci pierwsze edycje, kiedy ich formuła jeszcze się ucierała, przypomniałem sobie różne osoby z pierwszych edycji, które potem już nie powróciły, o niektóre z nich chciałem w kuluarach zapytać Krzysztofa, ale wszystko toczyło się tak wartko i intensywnie, że w końcu jak zwykle nie starczyło czasu. W każdym razie samorzutnie wróciły mi na pamięć pierwsze słowa piosenki Boba Segera „Against The Wind” (Pod wiatr): „It seems like yesterday, but it was long ago”, którą znam z aranżacji country’owego kwartetu „The Highwaymen”, który w latach 1985-1995 tworzyli Johnny Cash, Waylon Jennings, Kris Kristofferson i Willie Nelson. Sam tytuł piosenki też nieraz pasował i pasuje do naszych rekolekcji (jakby co, tutaj ją linkuję), bo nieraz trzeba było i będzie jeszcze trzeba „iść pod wiatr”.

W tych wcześniejszych wpisach komentowałem coraz bardziej dojrzewającą formułę rekolekcji i zgłaszałem różne swoje drobne postulaty, a teraz nie ma już co o tym pisać, bo formuła wydaje mi się optymalna i jak dla mnie nie ma już czego ulepszać. Przyszedł mi do głowy tylko jeden drobiazg, ale to nie jest kwestia formuły rekolekcji, tylko dyscypliny prelegentów. Po wystąpieniach nie było czasu na zadawanie pytań z sali, bo program wymagał przejścia już do następnego punktu. A prelekcje dotyczyły kwestii tak aktualnych i istotnych dla Kościoła, że pytania i uwagi z sali mogły być bardzo ciekawe. Ja sam miałem godzinę czasu do dyspozycji i zakładałem sobie, że będę mówił maksymalnie 40-45 minut, a reszta czasu będzie na pytania. Plan był dobry, ale wykonanie zaszwankowało, bo się rozgadałem i sam wypełniłem całą przestrzeń. Sporo komunikatów zwrotnych miałem potem w rozmowach kuluarowych.

Skądinąd spotkania i rozmowy kuluarowe to też bardzo ważny wymiar tych rekolekcji, który doceniam coraz bardziej. Właściwie wytworzyło się już coś, co można nazwać środowiskiem rekolekcji „Mysterium Fascinans”. Jest spora ilość uczestników przyjeżdżających niekoniecznie zawsze, ale w każdym razie regularnie i to tworzy środowisko mające swoją tożsamość, ale w żadnym razie nie hermetycznie zamknięte.  Jak powiedziała mi w kuluarowej rozmowie jedna z uczestniczek: „Problemem dzisiaj w Kościele jest przede wszystkim brak duchowości. Tutaj widzę duchowość i dlatego przyjeżdżam”.

Miałem taki osobiście dla mnie ważny sygnał, że na MF są osoby naprawdę uważnie słuchające i zapamiętujące to, co się mówi. Trzy lata temu mówiłem o mistagogii mszalnego obrzędu przygotowania darów. Uznałem, że jak mistagogia, to mistagogia i uporządkowałem swoją wypowiedź według schematu: celebracja – misterium – życie, pokazując, że poprzez celebrację wchodzimy w misterium Boga, które ma następnie stać się ciałem w naszym życiu. Mamy siebie samych przygotować do złożenia Bogu w ofierze (por. Rz 12,1) i w ramach rekolekcyjnego przykładu zilustrowałem to świadectwem życia mojej ukochanej s. Clare Crockett. Wątek siostry Clare został najżywiej przyjęty przez uczestników rekolekcji, podczas przerwy ku własnemu zaskoczeniu zostałem natychmiast otoczony wianuszkiem osób natarczywie się dopytujących o nią i o to, gdzie można się o niej dowiedzieć więcej. Oczywiście polecałem film „All Or Nothing”, wówczas jeszcze niedostępny w wersji polskiej i już następnego dnia kilka osób mówiło mi, że obejrzało film na smartfonie i dziękowało mi za tę reklamę. W tym roku kilka osób ponownie zagadywało mnie o siostrę Clare pytając o to, czy już jest otwarty jej proces beatyfikacyjny, a jedna uczestniczka zapytała mnie, czy odbyłem już planowaną pielgrzymkę do Derry. Wytłumaczyłem, że jeszcze nie, bo pierwszeństwo dawałem pielgrzymce do Ziemi Świętej, która z powodu pandemii mogła dojść do skutku dopiero w kwietniu tego roku, a na przyszły rok muszę dać pierwszeństwo Światowym Dniom Młodzieży w Lizbonie. Dlatego pielgrzymkę śladami siostry Clare mogę planować dopiero za dwa lata. Przy pożegnaniu na koniec rekolekcji życzyła mi, żeby Lizbona i Derry mogły dojść do skutku. Nawiasem mówiąc, jestem nie tylko pewien, że Clare się na mnie nie obrazi o to, że dałem pierwszeństwo Izraelowi i Lizbonie, ale podejrzewam wręcz, że ostro by się na mnie wkurzyła, gdybym zrobił inaczej (kochała Ziemię Świętą i bardzo leżała jej na sercu sprawa formacji młodzieży).

W dawniejszych wpisach sygnalizowałem pewien wyczuwany „opór w nawie” dotyczący liturgii „trydenckiej”. W tym roku z kolei zetknąłem się ze „zbulwersowaniem w nawie” z powodu braku tejże liturgii. Pewien przyjeżdżający regularnie uczestnik, o ile wiem, nie należący do środowiska tradycjonalistycznego, zaczepił mnie w kuluarach i zapytał zbulwersowany, czemu tym razem nie ma liturgii „trydenckiej”. Oczywiście powodem jest „Traditionis custodes”, dokument, który możemy sobie różnie oceniać (ja oceniam zdecydowanie krytycznie), ale któremu musimy być posłuszni. Jakakolwiek partyzantka byłaby nielojalnością wobec pasterzy Kościoła, więc chwały Bożej by nie było, a poza tym szkodziłaby zarówno rekolekcjom, jak i sprawie dawnej liturgii. W miejsce Mszy „trydenckiej” była drugiego dnia uroczysta Msza święta w Novus Ordo, ale sprawowana po łacinie, z Kanonem rzymskim. Nawiasem mówiąc, miałem zaszczyt przewodniczenia tej liturgii.

Wiodącym tematem była relacja między sakramentami wtajemniczenia chrześcijańskiego a ewangelizacją. Sytuowało nas to, jak już napisałem powyżej, w samym sercu aktualnych problemów Kościoła. Również te prelekcje, które z założenia miały charakter bardziej teologiczny (Krzysztof Porosło o teologii bierzmowania i o. Tomasz Gałuszka OP o tzw. chrzcie w Duchu Świętym) były tak poprowadzone, że jasno było widać ich przełożenie praktyczne. Uważam, że z tematyką naszych rekolekcji świetnie koresponduje wiodący tekst red. Marcina Jakimowicza w najnowszym „Gościu Niedzielnym” o tzw. odchodzeniu młodzieży od wiary i Kościoła. Jak mocno punktuje red. Jakimowicz, żeby móc odejść to trzeba tam najpierw być, a problemem jest to, że dziś młodzież do wiary nie dochodzi. W rekolekcyjnych prelekcjach łamaliśmy sobie głowy właśnie nad tym, jak w kontekście sakramentów inicjacji tworzyć najlepsze warunki do tego, by mogło zaistnieć realne spotkanie z żywym Bogiem dla rodziców, chrzestnych, dzieci i młodych. Oczywiście nikt nie był tak głupi i arogancki, żeby twierdzić, że ma opatentowany sposób na produkowanie doskonałych chrześcijan. Bardzo celnie sformułował to w swojej prelekcji ks. Zbigniew Paweł Maciejewski mówiąc, że w przygotowaniu młodych do bierzmowania chodzi o ich życie z Bogiem, a nie o samo bierzmowanie. Podobna myśl była głównym motywem mojego wystąpienia, tylko w odniesieniu do rodziców i chrzestnych w kontekście chrztu małych dzieci. A propos prelekcji ks. Maciejewskiego, warto podkreślić jej formę, bo zrobiła ona wielkie wrażenie. Ks. Maciejewski nagle zachorował i nie mógł przyjechać do Krakowa. W przeddzień nagrał kamerką swoje wystąpienie (mimo choroby i złego samopoczucia) i je przesłał, dlatego mogło zostać odtworzone. Szacun.

Na pewien akcent polemiczny pozwoliłbym sobie tylko w odniesieniu do prelekcji Krzysztofa Porosły, choć może w ogóle nie nazwałbym tego polemiką, a raczej „kolokwium przyjaźni” (copyright ks. prof. Alfons Skowronek i jego artykuł „Kolokwium przyjaźni z ks. biskupem Trandą” w jego książce „Odkrywanie jedności”, Novum, Warszawa 1988, s. 194-207). Z jednej strony bardzo mi się podoba jego nazwanie dominującej dziś teologii bierzmowania mianem „teologii uzupełniania braków” (np. mówienie, że po chrzcie bierzmowanie „mocniej wiąże z Chrystusem i Kościołem”, ergo: chrzest jest jakoś wybrakowany i wiąże z Chrystusem i Kościołem nie tak jak trzeba). Z drugiej strony jednak jestem sceptyczny co do jego własnej propozycji określenia bierzmowania jako „sakramentu misji” i póki co odpowiadam na to cytatem z kultowego filmu „Vabank” Juliusza Machulskiego: „Prawdę mówiąc, nie przekonał mnie pan” (komisarz Przygoda do Kramera). Jednak według dotychczasowej nauki Kościoła misyjność jest zakorzeniona już w sakramencie chrztu i z chrztu wypływa (KKK 1270), dlatego tu znów ryzykujemy wejściem w dyskurs, że bierzmowanie robi to „bardziej”, a więc wracamy do teologii uzupełniania braków. Ta propozycja nie jest zresztą nowa, ona już się zawierała w określeniu bierzmowania jako „sakramentu Akcji Katolickiej” w I połowie XX w., to miał również na myśli wielki o. Cipriano Vagaggini, forsujący w okresie Soboru tezę, że chrzest i Eucharystia są w funkcji osobistego zbawienia człowieka, a bierzmowanie w funkcji apostolatu (Vagaggini wielkim teologiem był, ale teza karkołomna), podobną tezę forsował też ok. 30 lat temu włoski biblista Pietro Dacquino, twierdzący (dla mnie całkowicie nieprzekonująco), że bierzmowanie w pierwotnym Kościele narodziło się jako sakramentalna deputacja do apostolatu. Po Soborze był cały wysyp różnych propozycji nazwania bierzmowania i wszystkie te propozycje dałyby się obronić jako dotknięcie jakiegoś aspektu bierzmowania, ale wszystkie grzeszyły też jakąś jednostronnością. Póki co, patrzę na „sakrament misji” jako na kolejną propozycję w tym katalogu. Ale niczego nie przesądzam na przyszłość, jeśli Krzysztof rozwinie i pełniej uzasadni swoją propozycję, może zmienię zdanie. No właśnie, kolejny przykład na to, że szkoda, że nie było możliwości zadawania pytań od razu.

Na MF jak zwykle była możliwość kupowania książek. Tym razem narzuciłem sobie ostrą ascezę i kupiłem tylko dwie pozycje: „Liturgia i formacja liturgiczna” Romano Guardiniego oraz „Biblijne drogi krzyżowe” Krzysztofa Porosły. Ta pierwsza ukazała się w serii wydawniczej „Mysterium Fascinans” i była zresztą promowana drugiego dnia rekolekcji.

To pokrótce tyle za rok 2022. Jak widać, MF ma się dobrze. Dlatego do zobaczenia za rok, oczywiście pod zwykłymi warunkami („jak Pan pozwoli i będziemy żyli” – Jk 4,15).


Wpisy blogowe i komentarze użytkowników wyrażają osobiste poglądy autorów. Ich opinii nie należy utożsamiać z poglądami redakcji serwisu Liturgia.pl ani Wydawcy serwisu, Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.

Zobacz także

Maciej Zachara MIC

Maciej Zachara MIC na Liturgia.pl

Urodzony w 1966 r. w Warszawie. Marianin. Rocznik święceń 1992. Absolwent Papieskiego Instytutu Liturgicznego na rzymskim "Anselmianum". W latach 2000-2010 wykładał liturgikę w WSD Księży Marianów w Lublinie, gdzie pełnił również posługę ojca duchownego (2005-2017). W latach 2010-2017 wykładał teologię liturgii w Kolegium OO. Dominikanów w Krakowie. Obecnie pracuje duszpastersko w parafii Niepokalanego Poczęcia NMP przy ul. Bazylianówka w Lublinie. Ponadto jest prezbiterem wspólnoty neokatechumenalnej na lubelskiej Poczekajce, a także odprawia Mszę św. w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego w rektoralnym kościele Niepokalanego Poczęcia NMP przy ul. Staszica w Lublinie....