Nadzieja zbawienia, nie pewność

Bezpośrednim impulsem do stworzenia tego wpisu jest śmierć Jerzego Urbana i różne komentarze, jakie pojawiły się w związku z tym w przestrzeni publicznej. Ale to jest tylko okazja, bo chcę dotknąć szerszego problemu spojrzenia na ludzką śmierć.

Początkowo chciałem odłożyć to do Dnia Zadusznego, bo to jest szczególnie stosowny moment na pisanie o śmierci, ale pomyślałem, że jednak nie będę czekał.

O samym Jerzym Urbanie nie będę się rozpisywał. Przeczytawszy w internecie wiadomość o jego śmierci w pierwszym odruchu wstałem od komputera, poszedłem przed Najświętszy Sakrament i zmówiłem Koronkę do Miłosierdzia Bożego za jego duszę. Miałem przy tym uczucie pewnej grozy i przestrachu. Stanąć na sądzie Bożym z takim a nie innym życiem za plecami to coś niezwykle poważnego. Ale chcę tu przede wszystkim zwrócić uwagę na dwa rodzaje fałszywych komentarzy, które w ostatnich dniach się pojawiły w związku ze śmiercią Urbana. Pierwszy rodzaj komentarzy zaprzecza nadziei zbawienia, drugi promuje fałszywą pewność.

Część komentarzy była w duchu: „piekło upomniało się o niego” (autentyczne sformułowanie z Twittera). Mściwa nadzieja potępienia, czy wręcz pewność potępienia i jakiś rodzaj delektowania się tą myślą. W duchu niektórych teologów średniowiecznych (ale nie tych największych!), uważających, że największą radością zbawionych w niebie jest oglądanie mąk potępionych. Jak ironicznie skomentował te wypowiedzi na swoim koncie Twitterowym prof. Stanisław Żerko, jest to bardzo osobliwy sposób praktykowania przez część katolików przykazania miłości nieprzyjaciół. A Słowo mówi wyraźnie: „Bóg, który pragnie, aby wszyscy ludzie zostali zbawieni i doszli do poznania prawdy…” (1 Tm 2,4) oraz: „nie chce On bowiem niektórych zgubić, ale wszystkich doprowadzić do nawrócenia” (2 P 3,9). A sprawiedliwość sądu Bożego polega również na tym, że On jedyny widzi wszystkie uwarunkowania, jakie człowiek miał za swego życia, jaki miał punkt startu i jakie możliwości. Także wtedy gdy ktoś nie okazał żadnej skruchy za swojego życia, nie wiemy, po prostu nie wiemy, co działo się między nim a Bogiem w decydującym momencie śmierci. Jak powiedział powieściowy Wołodyjowski po śmierci zdrajcy Janusza Radziwiłła: „Już on na sądzie Bożym i ludzie nic do niego nie mają”. Chrześcijaninowi po prostu nie wolno pragnąć czyjejś wiecznej zguby, inaczej w ogóle nie jest chrześcijaninem.

Ale jest i drugi nie mniej fałszywy sposób podejścia, promujący pewność zbawienia, tak jakby w ogóle nie było ryzyka wiecznego potępienia. Pewien znany medialnie duchowny puścił wodze fantazji i napisał, że obecnie Jerzy Urban rozmawia sobie przyjaźnie z bł. ks. Jerzym Popiełuszką. Nie wiem, czy Ojciec Dobrodziej miał taką wizję nadprzyrodzoną i widział niebo otwarte. Żarty na bok. Osobliwa koncepcja zbawienia jako takiej banalnej i taniej oczywistości. Każdy niejako automatycznie zostaje zbawiony, więc nie ma się czym przejmować. I Pan Bóg jako taki dobrotliwy wujcio, który na wszystko patrzy przez palce i nie traktuje na serio nas i naszych czynów, dobrych i złych. Ale czy to jest Bóg Biblii? Jeśli tak, to nie mam pojęcia, dlaczego św. Paweł napominał Filipian, by zabiegali o własne zbawienie z bojaźnią i drżeniem (Flp 2,12) i skąd w słowach samego Jezusa w Ewangeliach tyle ostrzeżeń przed możliwością wiecznego potępienia. Ten drugi błąd wydaje mi się dziś znacznie powszechniejszy niż poprzedni. On często się przejawia także w mowach pogrzebowych, w homiliach niektórych księży i w niektórych pożegnaniach przez rodziny. Teksty typu: „Teraz patrzy na nas z góry, uśmiecha się…”, „Teraz już jest w niebie…” itd. Ale skąd ta pewność? Stoimy wobec majestatu Boga i majestatu śmierci, mówimy o swojej nadziei, ale nie mamy przecież pewności. Kiedy cztery lata temu zmarł mój Tata, człowiek szlachetny i dobry, o dojrzałej wierze, mówiłem i mówię nadal, że mam wszelkie podstawy, by być spokojnym o sprawę jego zbawienia, ale ani razu nie powiedziałem takim tekstem, jak wyżej zacytowane. Zdawałem sobie sprawę, że mówię ze swego punktu widzenia, a Bóg i tylko On widzi i zna wszystko. Wielu reaguje alergicznie na samą wzmiankę o sądzie Bożym, o piekle i ryzyku potępienia i zaczyna się krzyk, że to jest „eschatologia lęku”, a trzeba promować „eschatologię nadziei” i dobrą nowinę o miłości Boga. Dobra nowina, oczywiście. Dobra nowina o miłosierdziu Boga zaofiarowanym nam w Jezusie Chrystusie, ale dar ten wymaga wolnej i świadomej odpowiedzi. A promujący automatyczną pewność zbawienia nie głoszą żadnej „eschatologii nadziei”, tylko „eschatologię fałszywej iluzji”.

Wspólnym mianownikiem dla obu błędów jest brak bojaźni Bożej i arogancja. Człowiek uzurpuje sobie prawo do tego, by z arogancką pewnością siebie wyrokować o sprawach okrytych zasłoną.

Dlatego, tak jak napisałem w tytule wpisu, nadzieja zbawienia jest dla każdego człowieka aż do końca jego życia, ale nadzieja zbawienia nie jest tym samym co pewność.


Wpisy blogowe i komentarze użytkowników wyrażają osobiste poglądy autorów. Ich opinii nie należy utożsamiać z poglądami redakcji serwisu Liturgia.pl ani Wydawcy serwisu, Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.

Zobacz także

Maciej Zachara MIC

Maciej Zachara MIC na Liturgia.pl

Urodzony w 1966 r. w Warszawie. Marianin. Rocznik święceń 1992. Absolwent Papieskiego Instytutu Liturgicznego na rzymskim "Anselmianum". W latach 2000-2010 wykładał liturgikę w WSD Księży Marianów w Lublinie, gdzie pełnił również posługę ojca duchownego (2005-2017). W latach 2010-2017 wykładał teologię liturgii w Kolegium OO. Dominikanów w Krakowie. Obecnie pracuje duszpastersko w parafii Niepokalanego Poczęcia NMP przy ul. Bazylianówka w Lublinie. Ponadto jest prezbiterem wspólnoty neokatechumenalnej na lubelskiej Poczekajce, a także odprawia Mszę św. w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego w rektoralnym kościele Niepokalanego Poczęcia NMP przy ul. Staszica w Lublinie....