Między ojcem a bratem
Moim braciom neoprezbiterom
We Francji sprawa jest bardzo prosta. Jeśli jesteś księdzem diecezjalnym, ludzie zwracają się do Ciebie père - ojcze, jeśli jesteś zakonnikiem: frère - bracie. Czy stary, czy młody, czy dla starych, czy dla młodych zawsze dla wszystkich byłem i jestem frère Dominique. Z samym zwrotem „ojcze” jest zresztą ciekawa historia. Otóż tradycyjnie imiona i nazwiska księży diecezjalnych poprzedza się tytułem Abbé, który z kolei odnosi się do świata monastycznego i funkcji opata. Przed Rewolucją fundacji mniszych było bowiem we Francji tyle, że przekraczały faktyczną ilość opactw. Dość szybko stały się po prostu źródłem utrzymania księży diecezjalnych (co zacniejszy, to dostatniejsze dobra), którzy dla zachowania obyczaju, otrzymywali honorowy tytuł opata - nie z racji pełnionej funkcji, ale ziem przypisanych opactwu. Stąd tytuł abbé i w konsekwencji „ojciec”. Przez kolejne lata przygotowywania się do święceń kapłańskich jako zakonnik, a następnie uczenia się życia przyjętym sakramentem, odkrywałem i odkrywam, jak niesłychanym darem jest dla nas połączenie braterstwa i ojcostwa. Czasem próbuje się je sobie przeciwstawiać. Sądzę jednak, że to ślepa uliczka. Kłócą się ich karykatury. Dojrzale przeżywane, wzajemnie się wspomagają. Karykatury, dodam, oparte nie tyle na przerysowaniu danej formy, co ucieczce przed nią. Temu, kto ucieka przed ojcostwem, grozi beztroskie kawalerstwo. Skupienie się na sobie, na swoich potrzebach, lękach, wątpliwościach, kompleksach, porażkach i sukcesach. Ojciec nie ma na to czasu. Jest-dla. Tutaj zaś mamy życie, które nie waży, które nie kosztuje. Tragiczny egocentryzm, do którego bardzo szybko przykleja się gadżeciarstwo, wygodnictwo, kult osiągnięć i pracy lub, przeciwnie, lenistwo i postawienie hobby, przerywników przed obowiązkami stanu. Być może będzie to nawet ubogi, pokorny, umartwiony egocentryzm. Wciąż jednak egocentryzm. Kto ucieka przed braterstwem, będzie mniej lub bardziej świadomie podkreślał przepaść między sobą a tymi innymi - posłusznymi owieczkami, głupimi baranami, upartymi kozłami. Celebrowanie tytułów, quasi-dyplomatycznych rytuałów, konwenansów, dystansu tak naprawdę skrywa gdzieś strach przed swoją małością. Napędza je brak poczucia wartości, stąd nieustanna potrzeba potwierdzania się i idiotyczne przeświadczenie, że ja buduję Kościół i na mnie on stoi. A więc jak nie będę czczony, hołubiony, podziwiany, będę nikim do głoszenia ewangelii. Brzmi to absurdalnie, jak dłużej się nad tym zastanowić. Koniec końców pozostanie zawiedziona ambicja, której nie zaspokoiła najszczytniejsza praca misyjna. Moje święcenia, moja posługa jest bowiem większa ode mnie. Nie dorastam do nich. Czy potrafię się z tym zmierzyć i to przyjąć? Dojrzałe ojcostwo zabezpiecza dojrzałość braterstwa. Autentyczne braterstwo, uczy ojcostwo autentyczności. Odziera je z próbowania, grania, pozowania. Zostawia zaś to, co istotne, co samo się obroni. Jest coś zaskakującego w tym, że na dobrą sprawę, w przeciwieństwie do naturalnego pokrewieństwa, można być na raz duchowym bratem i ojcem tej samej osoby. I choć nieraz u naszych mistrzów w braterstwie i ojcostwie akcentujemy jedno z nich, po głębszym zastanowieniu okaże się, że zawsze są tam oba. Tyle we mnie ojca, ile we mnie brata. Tekst został opublikowany na blogu Autora. Fot. Dawid Grześkowiak OPMoim braciom neoprezbiterom
We Francji sprawa jest bardzo prosta. Jeśli jesteś księdzem diecezjalnym, ludzie zwracają się do Ciebie père – ojcze, jeśli jesteś zakonnikiem: frère – bracie. Czy stary, czy młody, czy dla starych, czy dla młodych zawsze dla wszystkich byłem i jestem frère Dominique.
Z samym zwrotem „ojcze” jest zresztą ciekawa historia. Otóż tradycyjnie imiona i nazwiska księży diecezjalnych poprzedza się tytułem Abbé, który z kolei odnosi się do świata monastycznego i funkcji opata. Przed Rewolucją fundacji mniszych było bowiem we Francji tyle, że przekraczały faktyczną ilość opactw. Dość szybko stały się po prostu źródłem utrzymania księży diecezjalnych (co zacniejszy, to dostatniejsze dobra), którzy dla zachowania obyczaju, otrzymywali honorowy tytuł opata – nie z racji pełnionej funkcji, ale ziem przypisanych opactwu. Stąd tytuł abbé i w konsekwencji „ojciec”.
Przez kolejne lata przygotowywania się do święceń kapłańskich jako zakonnik, a następnie uczenia się życia przyjętym sakramentem, odkrywałem i odkrywam, jak niesłychanym darem jest dla nas połączenie braterstwa i ojcostwa. Czasem próbuje się je sobie przeciwstawiać. Sądzę jednak, że to ślepa uliczka. Kłócą się ich karykatury. Dojrzale przeżywane, wzajemnie się wspomagają.
Karykatury, dodam, oparte nie tyle na przerysowaniu danej formy, co ucieczce przed nią. Temu, kto ucieka przed ojcostwem, grozi beztroskie kawalerstwo. Skupienie się na sobie, na swoich potrzebach, lękach, wątpliwościach, kompleksach, porażkach i sukcesach. Ojciec nie ma na to czasu. Jest-dla. Tutaj zaś mamy życie, które nie waży, które nie kosztuje. Tragiczny egocentryzm, do którego bardzo szybko przykleja się gadżeciarstwo, wygodnictwo, kult osiągnięć i pracy lub, przeciwnie, lenistwo i postawienie hobby, przerywników przed obowiązkami stanu. Być może będzie to nawet ubogi, pokorny, umartwiony egocentryzm. Wciąż jednak egocentryzm.
Kto ucieka przed braterstwem, będzie mniej lub bardziej świadomie podkreślał przepaść między sobą a tymi innymi – posłusznymi owieczkami, głupimi baranami, upartymi kozłami. Celebrowanie tytułów, quasi-dyplomatycznych rytuałów, konwenansów, dystansu tak naprawdę skrywa gdzieś strach przed swoją małością. Napędza je brak poczucia wartości, stąd nieustanna potrzeba potwierdzania się i idiotyczne przeświadczenie, że ja buduję Kościół i na mnie on stoi. A więc jak nie będę czczony, hołubiony, podziwiany, będę nikim do głoszenia ewangelii. Brzmi to absurdalnie, jak dłużej się nad tym zastanowić. Koniec końców pozostanie zawiedziona ambicja, której nie zaspokoiła najszczytniejsza praca misyjna. Moje święcenia, moja posługa jest bowiem większa ode mnie. Nie dorastam do nich. Czy potrafię się z tym zmierzyć i to przyjąć?
Dojrzałe ojcostwo zabezpiecza dojrzałość braterstwa. Autentyczne braterstwo, uczy ojcostwo autentyczności. Odziera je z próbowania, grania, pozowania. Zostawia zaś to, co istotne, co samo się obroni. Jest coś zaskakującego w tym, że na dobrą sprawę, w przeciwieństwie do naturalnego pokrewieństwa, można być na raz duchowym bratem i ojcem tej samej osoby. I choć nieraz u naszych mistrzów w braterstwie i ojcostwie akcentujemy jedno z nich, po głębszym zastanowieniu okaże się, że zawsze są tam oba. Tyle we mnie ojca, ile we mnie brata.
Tekst został opublikowany na blogu Autora.
Fot. Dawid Grześkowiak OP
Zobacz także
-
Zapach pomarańczy – recenzja nowego wydania książki...
Zapach pomarańczy to opowieść o Zakonie Kaznodziejskim, jakiej jeszcze nie było. Zostajemy wciągnięci w intrygujący... więcej
-
Zapach pomarańczy – drugie wydanie książki o...
Zapach pomarańczy to opowieść o Zakonie Kaznodziejskim, jakiej jeszcze nie było. Zostajemy wciągnięci w intrygujący... więcej
-
Liturgia według św. Tomasza z Akwinu: Biblijna...
Św. Tomasz z Akwinu nie napisał jednego dzieła poświęconego liturgii, ale liturgia jest spoiwem i... więcej
-
29 lis
Wrocław: Warsztaty Muzyczno-Liturgiczne + Rekolekcje na początku Adwentu
Dominikanie we Wrocławiu i Schola OP po raz kolejny organizują… więcej
Dominik Jarczewski OP
Polski dominikanin. We wrześniu 2014 wyruszył do Francji, aby kontynuować studia filozoficzne. Mieszka w konwencie św. Jakuba w Paryżu. Prowadzi blog „Na marginesie”.