Dominik Jurczak OP: W Adwencie nie umiemy czekać na Boże Narodzenie

To, że rozumienie Adwentu redukujemy do ostatnich kilku dni, jest wymowne. Pokazuje, że nie umiemy czekać, coraz bardziej się spieszymy. Od razu chcemy uczestniczyć w tym, co obiecane. Z jednej strony to piękne, bo oznacza, że tęsknimy za tym, by już świętować z rodziną przy wigilijnym stole. Z drugiej strony, bez właściwego przygotowania samo świętowanie może stać się prawdziwym koszmarem: w Boże Narodzenie nie wiemy, co ze sobą zrobić, bo wszystko się zrealizowało na tygodnie przed nim – mówi w rozmowie z KAI dominikanin i liturgista o. Dominik Jurczak OP.

KAI: Na co czekamy w Adwencie?

O. Dominik Jurczak OP: Na co czy na kogo? Myślę, że warto zacząć od tego, że jako chrześcijanie w ogóle czekamy, choć niekiedy przychodzi nam to z trudnością. Czas Adwentu służy temu, żeby zbadać chrześcijański puls nadziei: czy jeszcze czekamy, lub też, czy przypadkiem nie jesteśmy już „beznadziejni” – nie w sensie braku zadowolenia z siebie, lecz wyjałowieni z nadziei.

Jeśli nasz puls zbadamy i okaże się, że jeszcze czekamy, jak liturgia Adwentu może nam pomóc w tym oczekiwaniu?

Cała liturgia ma wymiar oczekiwania. Jako chrześcijanie wiemy przecież, na Kogo czekamy. W każdej liturgii czekamy na Chrystusa, który ma przyjść na końcu czasów. Gromadzimy się jako Kościół po to, żeby w tym wspólnym oczekiwaniu się umacniać. Nie tylko ja sam czekam, lecz czekam razem z innymi, z całym Kościołem. Chrystus powiedział, że przyjdzie. Skoro On to powiedział, to znaczy, że na pewno przyjdzie. W tym sensie każda liturgia, i to nie tylko w czasie Adwentu, ma wymiar adwentowy. Swoją drogą, sądzę, że tym torem musiała pójść intuicja króla Zygmunta Starego, który w XVI wieku założył bractwo adwentowe, by w jednej z kaplic na Wawelu móc przez cały rok, raz w tygodniu, odprawiać mszę roratnią. Chyba nie ma innej rzeczy, która bardziej kojarzy się nam z Adwentem. No może wieniec i świece…

W witrynach sklepowych choinki, dzieciątko Jezus wygląda ze żłobka, kuszą nas promocje, kupujemy prezenty dla bliskich. Wszystko zachęca do myślenia o Wigilii, o wspólnym świętowaniu. Jednak chyba nie tylko o to chodzi…

W ogóle, kiedy mówimy o Adwencie, należy się pewne sprostowanie. Sporo chrześcijan uważa, że Adwent to jest czas przygotowania na Boże Narodzenie. To jednak tylko część prawdy. Oczywiście jest w Adwencie aspekt przygotowania do świąt, ale to zaledwie parę ostatnich dni: od 17 grudnia aż do Wigilii. To przecież nie cały Adwent! Jego większa część poświęcona jest innemu problemowi: wspomnianemu badaniu pulsu chrześcijańskiej nadziei, żeby zobaczyć, czy w ogóle czekamy.

Prawdę powiedziawszy, samo to, że idziemy na skróty, że rozumienie Adwentu redukujemy do ostatnich kilku dni, jest wymowne. Pokazuje jednoznacznie, że nie umiemy czekać, że jesteśmy niecierpliwi, że coraz bardziej się spieszymy… Tylko do czego? Natychmiast chcemy widzieć rezultaty, tak bez przygotowania. Od razu pragniemy uczestniczyć w tym, co obiecane. Z jednej strony to piękne, bo oznacza, że jest w nas tęsknota za tym, żeby już świętować, by razem z rodziną siedzieć już przy wigilijnym stole czy pośpiewać kolędy. Z drugiej strony, bez właściwego przygotowania samo świętowanie może stać się prawdziwym koszmarem: w Boże Narodzenie nie wiemy, co ze sobą zrobić, bo wszystko się zrealizowało na tygodnie przed. To, co powinno cieszyć, już więcej nie cieszy. Bywa, że takie świętowanie staje się wydmuszką, tradycją dla samej tradycji. Tymczasem nie da się dobrze świętować bez oczekiwania w nadziei!

Jak, w takim razie, mógłby wyglądać dobrze przeżyty Adwent?

Dobrze przeżyty Adwent to nie tylko sprężenie „duchowych muskułów” na ostatniej prostej, ale to doświadczenie całego Adwentu. Ono służy temu, żeby sprawdzić, czy mam doświadczenie tego kogoś, na kogo wraz z Kościołem czekamy, czy mam doświadczenie Chrystusa. Jeżeli doświadczam Jego obecności, to każde moje oczekiwanie – na 25 grudnia czy na koniec świata – będzie przepełnione spokojem i wewnętrzną radością. W takiej perspektywie nie muszę się niczego obawiać. Kiedy mówimy o końcu świata to nie chodzi o jakąś katastrofę, kometę czy trzęsienie ziemi; w wersji chrześcijańskiej koniec świata jest Dobrą Nowiną: będzie koniec, bo Chrystus ponownie przyjdzie na końcu czasów, podobnie jak już raz przyszedł w historii, kiedy to czas się wypełnił i nastała pełnia czasów (por. Gal 4,4).

Co w liturgii Adwentu mówi nam o końcu czasów, oprócz czytań…

Czytania to nie żadne “oprócz”. To nie jest mało, bo to istotna część liturgii! To, że w czasie Adwentu karmią nas teksty mówiące o oczekiwaniu czy nadziei to bardzo wiele! W Piśmie Świętym czytamy, że Chrystus przyjdzie na końcu czasów, ale także jego znaczna część to zapowiedzi pierwszego przyjścia, które zrealizowało się dwa tysiące lat temu. A co do liturgii Adwentu, to jest ona przeciekawa. Mnóstwo w niej fragmentów mówiących o nadziei, choć nie są one oczywiste. Kiedy czytamy o końcu świata – o chaosie, zawirowaniach historycznych czy klimatycznych – to jest wyraźne przypomnienie, że dla chrześcijan istnieje jeden stały punkt odniesienia: Chrystus. I nie chodzi o to, by zwalniać się z odpowiedzialności – także tej społecznej – zamknąć oczy i powiedzieć „jakoś to będzie” czy „nie muszę się martwić”. Przeciwnie, przynagla to każdego z nas do właściwego działania.

Od których postaci adwentowej liturgii możemy uczyć się dobrego czekania?

W liturgii Adwentu przemawiają różnorakie postaci, które wyczekują: jak Maryja, Elżbieta, Zachariasz czy Jan Chrzciciel, nie bez powodu zwany Poprzednikiem. Wpatrujemy się w te osoby i wczytujemy się w te same zapowiedzi, które oni słyszeli, jednak z historii wiemy, że w ich życiu to słowo się zrealizowało. Nie bez pewnych problemów czy wątpliwości, ale jednak się zrealizowało. Jaka z tego nauka? Kiedy czytamy o powtórnym przyjściu Chrystusa to jest ono pewne. Ono będzie! Nawet jeśli z uśmieszkiem na twarzy niektórzy przypominają nam, że minęło ponad 20 wieków. Ale skoro realizowało się zapowiadane pierwsze przyjście, to tak samo zrealizuje się to drugie.

Na jakie elementy adwentowej liturgii warto jeszcze zwrócić uwagę?

Wspaniałe jest na przykład responsorium po drugim czytaniu, które znajdujemy w Godzinie Czytań na pierwszą niedzielę Adwentu. Responsorium to jest pięknym kolażem tekstów biblijnych, a do obecnej liturgii przeszło z dawnego matutinum, kiedy to mnisi zrywali się w nocy, by medytować Słowo Boże. „Patrząc z daleka, widzę moc nadchodzącego Boga i obłok okrywający całą ziemię. Wyjdźcie Mu naprzeciw, wołając: Powiedz nam, czy jesteś Tym, na którego czekamy, Który ma panować nad ludem Izraela?” Jestem tutaj, żyję w codzienności, w szarości swojego
życia, ale już wyglądam i pytam, upewniam się. Trochę jak oblubienica w antycznym świecie, która wypatrywała oblubieńca, który miał się zjawić, by wybraniec z nią zamieszkał. Ma doświadczenie spotkania, jeszcze niepełnego, ale czeka, by czas narzeczeństwa się wypełnił; wypatruje, by móc zamieszkać razem z nim, w pełni. Przepełniona nadzieją wygląda, bo go kocha. Jej nadzieja nie jest związana z niewiedzą, nie ogranicza się do zaspokojenia własnych pożądań; ona przecież doskonale wie na kogo czeka; tylko się upewnia, że to ten! Taka jest także chrześcijańska nadzieja.

My wiemy, na kogo czekamy! Być może tu jest nasz problem, że nadzieję zredukowaliśmy do zaspokojenia ludzkiej tęsknoty, z pewnością psychologicznie ważnej, lecz często nie jest ona upewnianiem się w wierze. Nadzieja tymczasem związana jest z poznaniem; jest kosztowaniem tego, co w sposób pełny nasyci nas wtedy, gdy się z Nim spotkamy. Ale musimy Go próbować poznać już teraz…

Wspominał Ojciec o roratach. Czym są?

Jeśli chodzi o roraty, to jest to wspaniała polska tradycja, czy ogólniej tradycja tej części świata. Mieszkam w Rzymie, a Włosi tej tradycji nie znają. Gdy opowiadam im o doświadczeniu rorat, to robią wielkie oczy ze zdziwienia: jak można zrywać się z łóżka w nocy, żeby jeszcze przed świtem biec do kościoła; co więcej, codziennie. Myślę tymczasem, że to tradycja, która doskonale oddaje istotę Adwentu. Jeśli mam doświadczenie Chrystusa, na którego czekam, to gotów jestem zerwać się nawet w nocy i przyjść do kościoła, żeby razem z innymi wyczekiwać Jego przyjścia. To doświadczenie liturgii wydaje się być podstawowe. Jeśli spojrzymy na pierwsze wspólnoty chrześcijan, to miały one mocne przeświadczenie, że Chrystus za chwilę przyjdzie. Dwa tysiące lat od wypowiedzenia tych słów być może jesteśmy trochę osłuchani i wydaje nam się, że to się nie wydarzy za naszego ziemskiego życia. Ale być może Chrystus przyjdzie za moment, może nawet nie skończymy tej rozmowy.

Moglibyśmy powiedzieć: oby tak było…

Powiedzieć “oby” może ten, kto ma doświadczenie Chrystusa.

A dlaczego boimy się końca świata?

Być może dlatego, że mamy zbyt małe doświadczenie Chrystusa. Jeżeli masz doświadczenie miłującego Boga, to nie musisz się bać. Nie chodzi o to, żeby się wywyższać nad tymi, którzy takiego doświadczenia nie mają i ogarnia ich lęk. Wiara nie jest ideologią, w związku z tym zdarzają się nam także momenty trudniejsze: poszukiwań czy wątpliwości, które są częścią drogi w wierze. Chodzi o to, by próbować Go poznać.

Jak, w takim razie, próbować Go poznać, jak zadbać o to doświadczenie Boga?

Przede wszystkim dbać trzeba nie tylko w Adwencie, ale każdego dnia. Oczywiście Adwent jest czasem, kiedy my weryfikujemy puls naszej nadziei; lecz nie jest tak, że teraz zajmujemy się nadzieją, a potem nadzieja znika, bo Chrystus się narodził.

A jak dbać o naszą nadzieję na co dzień?

Czytać Pismo Święte, uczestniczyć w sakramentach, żyć łaską. Choćby te trzy sprawy. Jestem przekonany, że ktoś, kto – pomimo trudności z wiarą, pomimo lęku, czy doświadczenia wewnętrznej słabości – próbuje przełamać ten impas beznadziei, to jednak po jakimś czasie będzie miał doświadczenie spotkania z Bogiem. Ono usuwa lęk.

Przejdźmy teraz do drugiej części w liturgii Adwentu. Od 17 grudnia, w oficjum Nieszporów pojawiają się niezwykle piękne antyfony, tak zwane Wielkie Antyfony “O”.

Siedem pozdrowień Mesjasza, które Go zapowiadają, które przygotowują nas do świętowania Jego pierwszego przyjścia w czasie. Te antyfony to prawdziwe okrzyki radości, wzywające Go różnymi imionami: Mądrość, Adonai, Korzeń Jessego, Klucz Dawida, Wschód, Król narodów czy wreszcie Emmanuel. Boga nie można zamknąć w jednym imieniu, bo On je wszystkie przekracza! Ale fakt, że w Jezusie rozpoznajemy Boże działanie, że widzimy w nim Mesjasza, nie jest tak zupełnie bez znaczenia.

Komentowanie tych antyfon jest trudnym zadaniem, bo rozumie je ten, kto zna Pismo. Można przejść nad nimi niepostrzeżenie, przeczytać szybko, prześlizgnąć się, bo niewiele nam mówią, albo można napisać o nich doktoraty i karmić życie duchowe. Jak wspomniałem, ich głębię można odkryć wówczas, gdy znamy Pismo Święte. Antyfony te są one naszpikowane Słowem Bożym. Zachęcam, by zrobić sobie egzamin z tego, ile aluzji biblijnych jestem w stanie wyczytać. A jak już je wyczytamy, to warto się zastanowić, dlaczego akurat ten fragmenty nasi bracia i siostry przed nami odnosili do Chrystusa. To fantastyczna, duchowa przygoda.

Po co nam zatem Adwent?

Adwent służy temu, żeby zbadać i odnowić chrześcijański puls nadziei. Ma nam przypomnieć, że nie ma chrześcijaństwa bez tej nadziei. Teksty, które słyszymy, pieśni, które śpiewamy, świadomość tego, na kogo czekamy, wiele nam o tej nadziei mówią. Jeżeli ktoś choć trochę spróbuje sobie to poukładać w życiu, nie prześpi tego Adwentu.

Dziękuję za rozmowę.

***
Dominik Jurczak OP jest wykładowcą w Papieskim Instytucie Liturgicznym „Anselmianum” i na Papieskim Uniwersytecie „Angelicum” w Rzymie, członkiem Międzynarodowej Komisji Liturgicznej Zakonu Kaznodziejskiego.

źródło: KAI


Wpisy blogowe i komentarze użytkowników wyrażają osobiste poglądy autorów. Ich opinii nie należy utożsamiać z poglądami redakcji serwisu Liturgia.pl ani Wydawcy serwisu, Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.

Zobacz także