Zygmunt Łupina (1929-2017) – in memoriam

Ponad dwa miesiące przerwy w dodawaniu nowych wpisów to skutek tego, że z pewnych powodów czas ten miałem, jak to się mówi, trochę wyrwany z życiorysu - w jakim sensie i dlaczego, o tym pod koniec. Obecnie mogę już nieco odetchnąć i nadrobić zaległości, których przez ten czas trochę się zebrało. Dziś wpis o człowieku, którego pożegnałem przed dwoma miesiącami.

Nie o każdym bliskim czy ważnym dla mnie zmarłym człowieku piszę na blogu, ale o Zygmuncie chcę zrobić wpis. Nie dlatego, że był w Lublinie postacią dość znaną i bardzo zasłużoną. Doktor historii, przez kilkadziesiąt lat uczył historii w lubelskich liceach (głównie w Zamoyskim), działacz „Solidarności”, współzałożyciel struktur „Solidarności” nauczycielskiej w Regionie Środkowo-Wschodnim, internowany w stanie wojennym, potem działał w podziemiu. W latach 1989-1991 był posłem na Sejm „kontraktowy”. W 2004 roku ostatecznie zakończył pracę nauczyciela i zajął się naukowo opracowywaniem dziejów nauczycielskiej „Solidarności” Regionu Środkowo-Wschodniego. Do końca aktywny, zapraszany z wykładami i pogadankami na różne spotkania, przejmujący się sprawami oświaty i patriotycznego wychowania młodzieży. W 2013 roku ze wszech miar zasłużenie odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. Tyle podstawowe fakty, tak dla nakreślenia konturu.

Odejście i powrót

Pośród tego wszystkiego Zygmunt przeszedł swoją drogę duchową. Zaraz po wojnie stracił wiarę, dał się uwieść komunizmowi, do 1957 roku należał do PZPR. Odszedł z partii, kiedy zobaczył, że „październikowa odwilż” roku 1956, w której bardzo aktywnie brał udział, to tylko gra pozorów. Wyleczył się skutecznie i na zawsze z komunizmu, jako nauczyciel historii zawsze uczył prawdy, ale wciąż był zdeklarowanym ateistą, choć ożenił się z katoliczką i nie przeszkadzał w religijnym wychowywaniu dzieci. Do Kościoła zbliżył się najpierw przez „Solidarność”, ważna stała się dla niego zwłaszcza znajomość z ks. Mieczysławem Brzozowskim, kapelanem NSZZ „S” i wieloletnim rektorem lubelskiego seminarium. Ważna była też pielgrzymka „Solidarności” do Rzymu i spotkanie ze św. Janem Pawłem II w 1988 r. Rok później Zygmunt odbył wielogodzinną spowiedź z całego życia wobec ks. Brzozowskiego. Drugi etap powrotu Zygmunta do Kościoła  dokonał się przez Drogę Neokatechumenalną, w której uczestniczyły już jego dzieci i żona (najpierw dzieci poszły na katechezy i weszły do wspólnot, żona jakiś czas potem). Jesienią 1991 roku Zygmunt poszedł na katechezy i wszedł do nowo zawiązanej wspólnoty na lubelskiej Poczekajace, do której dołączyła też żona Iwona, żeby być na Drodze razem z mężem. I tutaj zeszły się nasze drogi, bo w 2003 r. zostałem prezbiterem tej właśnie wspólnoty.

„Szukajcie Go dziesięciokrotnie…”

Wiem, że Zygmunt był kiedyś był ateistą, bo opowiadał o tym zarówno on sam jak też Iwona. A skoro tak, to mogę powiedzieć, że w Zygmuncie widziałem wypełnione słowo z Księgi Barucha „Jak błądząc, myśleliście o odstąpieniu od Boga, tak teraz, nawróciwszy się, szukajcie Go dziesięciokrotnie” (Ba 4,28). Zygmunt, skoro tylko dał się pochwycić Panu Bogu, wziął to bardzo na serio i był jednym z najgorliwszych braci we wspólnocie. Gorliwy w słuchaniu Słowa, w przychodzeniu na wspólnotowe liturgie i spotkania (jako że mieszkał blisko, przychodził z reguły jako pierwszy i otwierał naszą salę – kto go zastąpi teraz?), gorliwy także w ewangelizowaniu. Zygmunt i Iwona zostali katechistami i przez szereg lat, dokąd tylko siły im pozwalały, byliśmy razem w ekipie głoszącej katechezy i prowadzącej wspólnoty w lubelskiej parafii Matki Bożej Różańcowej na Czubach. Drogę Neokatechumenalną uznał za najpiękniejszy dar, jaki Pan Bóg ofiarował mu w swoim Kościele. Z wielkim zapałem brał też udział w ewangelizacjach na ulicach i placach Lublina, wcale nie uważając, że to dobre tylko dla młodych a starszemu panu nie wypada już tego robić.

Pokora

Zygmunt stał się autentycznie pokorny. Pokorny, nie uniżony! Naprawdę trzeba było pokory, żeby w wieku ponad 60 lat, mając swoją pozycję renomowanego nauczyciela i ugruntowany autorytet w wielu środowiskach, uznać się nagle za ucznia, potrzebującego nawrócenia i formacji do wiary dojrzałej, stać się na równych prawach bratem we wspólnocie, w której wielu było od niego młodszych i nie tak wykształconych jak on. Zygmunt nigdy nie odcinał kuponów od swojej historii i od swojej pozycji jaką miał w świecie. Owszem, opowiadał o barwnych wydarzeniach swego życia, o dzieciństwie na Roztoczu, o konspiracyjnej organizacji, do której należał jako młody chłopak w czasie wojny (sam nie wiedział co to za organizacja, w każdym razie nie w strukturach AK), o uwiedzeniu przez komunę, o „Solidarności”, internowaniu, podziemiu, posłowaniu na Sejm itd. i lubiliśmy o tym słuchać, ale dzielił się tym tak, jak każdy z nas dzielił się swoim życiem. Umiał upominać i korygować innych, ale sam też przyjmował upomnienia i korygowanie ze strony braci.

Zmaganie z Kazaniem na Górze

Zygmunt bardzo serio traktował Słowo Boże, także wtedy, gdy było ono wymagające i ponad naturalne ludzkie możliwości. Miał swoje zmagania, których byliśmy świadkami. Zmagał się zwłaszcza z ewangelicznym przykazaniem miłości nieprzyjaciół (Mt 5,43-48) i otwarcie o tym mówił, ale zawsze w duchu „mam z tym problem, to mnie przerasta”, nigdy zaś „to słowo jest nierealne i nieżyciowe, trzeba je jakoś inaczej interpretować”. Szczególną trudność miał z przebaczeniem wobec gen. Jaruzelskiego z powodu roli jaką on odegrał w powojennej historii Polski. Kiedy w maju 2014 roku gen. Jaruzelski zmarł, zaraz zadzwoniłem do Zygmunta, spytałem czy już o tym wie, a potem zapytałem: „Zygmunt, co czujesz w związku z tym?” Odpowiedział mi bez najmniejszego wahania: „Modlę się o jego zbawienie i nie mam wobec niego żadnych negatywnych uczuć„. Zmaganie, w którym Pan Bóg zwyciężył, ale Zygmunt Mu na to pozwolił.

Młodzieńcza otwartość

W Zygmuncie była do końca młodzieńcza gorliwość i otwartość. Uświadamiam sobie, że ta otwartość dotyczyła również jego dziedziny wiedzy, historii. Czytał książki historyczne ciągle gotów się uczyć czegoś nowego. Z zapałem czytał kolejne tomy Dziejów Polski niezrównanego prof. Andrzeja Nowaka i potem obaj dzieliliśmy się ze sobą tym czego nowego się dowiedzieliśmy. A po lekturze książki Rafała Ziemkiewicza Jakie piękne samobójstwo (książka z gatunku publicystyki historycznej) Zygmunt skomentował: „Naprawdę dowiedziałem się nowych rzeczy o Polsce międzywojennej„, nie poczytując sobie za dyshonor tego, że oto on, zawodowy historyk, dowiaduje się czegoś dla siebie nowego z książki nie historyka a publicysty.

Liturgia odchodzenia – ostatnia Pascha

Na wiosnę u Zygmunta został zdiagnozowany rak trzustki i od lata zaczęła się szybka utrata sił. Latem długo się nie widzieliśmy, miałem swoje wyjazdy, urlopowe i nie tylko. Zygmunt nie mógł już przychodzić do wspólnoty, tak więc po powrocie do Lublina, za zgodą ojca proboszcza z Poczekajki, ja zacząłem przychodzić do Zygmunta po każdej wspólnotowej Eucharystii z Najświętszym Sakramentem (przynosiłem cząstkę Chleba konsekrowanego podczas wspólnotowej Eucharystii, żeby przyjmując Komunię Świętą miał też więź ze wspólnotą), a potem przychodziłem też w środku tygodnia, żeby u niego w domu odprawić Mszę Świętą. W ciągu ostatnich tygodni Zygmunt już tylko leżał, coraz słabszy. To był czas ostatniego zmagania, fizycznego i duchowego, ale Pan Bóg zwyciężył w nim także i tym razem. Wycieńczony chorobą Zygmunt był jak dziecko przyjmujące wszystko z ręki Ojca. Nie usłyszałem z jego ust słowa skargi, za to była w nim wdzięczność za każdą posługę, którą przyjmował od innych. Podczas jednej z ostatnich Mszy, sformułował intencję w modlitwie wiernych: „Panie Boże, proszę Cię o miłość i jedność w rodzinie i we wspólnocie„. Widząc przy sobie zjednoczonych bliskich powiedział: „Dziękuję Bogu za raka„. Niezwykle piękną rzeczą, którą widziałem przychodząc do nich, była wielka czułość, która objawiała się w tym czasie między nim a żoną Iwoną (przeżyli jako małżeństwo 58 lat). Mam teraz w pamięci obraz, jak po skończonej Mszy Iwona siedzi przy jego łóżku i serdecznie trzymają się za ręce. Kiedy bracia i siostry ze wspólnoty przychodzili go odwiedzić, spontanicznie prosili go o błogosławieństwo, wyczuwając w nim szczególną obecność Chrystusa. Ja sam podczas jednej z ostatnich wizyt uklęknąłem przy jego łóżku i poprosiłem: „Zygmunt, połóż mi rękę na głowie i pobłogosław mnie„. Tego dnia nawzajem przekazaliśmy sobie błogosławieństwo. Ostatnią Mszę świętą odprawiłem w jego domu 4 października, dzień przed jego śmiercią. Zygmunt był przytomny, ale w zasadzie nie mógł już mówić. Jednak podczas mszalnej modlitwy wiernych on też postanowił wypowiedzieć swoją intencję. Nie dało się jej zrozumieć, poza pierwszym słowem: „Dziękuję„. To było ostatnie słowo jakie usłyszałem z jego ust, jakby podsumowanie życia. Jak napisał święty Paweł w 1 Liście do Tesaloniczan: „Nieustannie się módlcie, w każdym położeniu dziękujcie” (1 Tes 5,16-17). W Zygmuncie widziałem to słowo wypełnione i widziałem konkretnie co to znaczy „w każdym położeniu”. To był już przebłysk zmartwychwstania.

Przepiękny pogrzeb Zygmunta odbył się 10 października na Poczekajce. Pełen kościół, przewodniczył ks. bp Mieczysław Cisło, były poczty sztandarowe ze szkoły i z „Solidarności”. Liturgia przygotowana przez wspólnoty, z wprowadzeniami do czytań i pięknymi pieśniami. Miałem łaskę przepowiadać słowo na tej Mszy.

Łaska za wstawiennictwem Zygmunta

Napisałem na początku wpisu, że miałem jakby dwa miesiące wyrwane z życiorysu. Chodzi o to, że jakiś czas temu zgodziłem się wziąć udział w pewnym niełatwym projekcie. Zobowiązałem się do napisania pewnego dłuższego i dość trudnego tekstu, wymagającego czasu i spokojnego namysłu. Tak się złożyło, że z bardzo różnych względów przez długie miesiące nie miałem zupełnie warunków ani na jedno ani na drugie, bez niczyjej winy, po prostu „taki układ”, jak mawiał Filipek z kultowego serialu „Stawiam na Tolka Banana”. Siadałem, zaczynałem pisać, po czym kasowałem, dyskwalifikując to co napisałem i tak od nowa. Nerwówka coraz gorsza. Poczucie jakbym stał przed wielką górą, wiedział że trzeba na nią wejść a zupełnie nie miał na to sił. Czekałem na jakiś luźniejszy, spokojniejszy czas, który nie nadchodził. Nagle, w przeddzień pogrzebu Zygmunta, dostałem wiadomość, że nieprzekraczalny termin nadesłania gotowego tekstu to 30 listopada, a ja „w lesie”. Panika. Potem krótkie westchnienie: „Panie Boże, ratuj„, i zaraz: „Zygmunt, proszę, pomagaj mi. Wiesz co to praca naukowa i pisarska„. Nie wiem jak to się stało, ale wczoraj o 15 posłałem gotowy tekst. Owszem, bardzo niedoskonały, mający poważne braki. Ale JEST i samo to już stanowi cud. A po drodze były jeszcze dwie wyjazdowe weekendowe konwiwencje wspólnot, na jednej z nich miałem do wygłoszenia dwie katechezy, jeszcze kilkudniowy wyjazd do Warszawy, i to nie rekreacyjny, plus normalne obowiązki w parafii, niektóre dni w całości zajęte na różne sprawy. Wiem, nie da się takiego cudu wykorzystać w procesie beatyfikacyjnym, ale to nieważne. Ja WIEM, że kochany Zygmunt pomógł mi swoim wstawiennictwem i że za jego przyczyną dostałem łaskę napisania tego tekstu, co wydawało mi się już niemożliwe.

Zygmunt na koniec życia powiedział „Dziękuję„. Ja też dziękuję Bogu za życie i za umieranie Zygmunta, za to że mogłem go znać.

 

Poniżej zamieszczam jeszcze parę materiałów o nim z youtube’a:

1. Fragment pogadanki o wolności (3 min.):

 

2. Wręczenie Krzyża Oficerskiego Orderu Odrodzenia Polski (2 min.):

 

3. Tutaj dłuższe nagranie audio (57 min.): świadectwo Zygmunta i Iwony we wspólnocie trudnych małżeństw „Sychar”; mimo długości bardzo radzę posłuchać:


Wpisy blogowe i komentarze użytkowników wyrażają osobiste poglądy autorów. Ich opinii nie należy utożsamiać z poglądami redakcji serwisu Liturgia.pl ani Wydawcy serwisu, Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.

Zobacz także

Maciej Zachara MIC

Maciej Zachara MIC na Liturgia.pl

Urodzony w 1966 r. w Warszawie. Marianin. Rocznik święceń 1992. Absolwent Papieskiego Instytutu Liturgicznego na rzymskim "Anselmianum". W latach 2000-2010 wykładał liturgikę w WSD Księży Marianów w Lublinie, gdzie pełnił również posługę ojca duchownego (2005-2017). W latach 2010-2017 wykładał teologię liturgii w Kolegium OO. Dominikanów w Krakowie. Obecnie pracuje duszpastersko w parafii Niepokalanego Poczęcia NMP przy ul. Bazylianówka w Lublinie. Ponadto jest prezbiterem wspólnoty neokatechumenalnej na lubelskiej Poczekajce, a także odprawia Mszę św. w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego w rektoralnym kościele Niepokalanego Poczęcia NMP przy ul. Staszica w Lublinie....