Gdy zaś Jezus narodził się w Betlejem w Judei za panowania króla Heroda, oto mędrcy ze Wschodu przybyli do Jerozolimy i pytali: „Gdzie jest nowo narodzony Król żydowski? Ujrzeliśmy bowiem Jego gwiazdę na Wschodzie i przybyliśmy oddać Mu pokłon”. Skoro to usłyszał król Herod, przeraził się, a z nim cała Jerozolima. (Mt 2. 1 – 3)
Trudno przegapić to nieprawdopodobne zestawienie: trzech podróżnych chce oddać hołd królewskiemu dziecku, a tymczasem król i jego dwór wpada w przerażenie. Psychologicznie trudne do pojęcia. Cóż może przerażać króla z jego armią siepaczy? Niepojęte jest to „przeraził się” o władcy i to „a z nim cała Jerozolima” o dworskiej kamaryli służalców, pochlebców, szpicli.
Przed laty zrozumiałem przerażenie Heroda wspominając historię profesora X. Miał on dość prostą receptę na tzw. „międzynarodowe kontakty naukowe”. Zajmował się dwoma tematami należącymi do odległych od siebie dziedzin matematycznych. Nazwijmy je odpowiednio A i B. Gdy jechał do ośrodka, gdzie zajmowano się A, wtedy opowiadał o B. I jak nietrudno się domyślić, gdy zjawiał pomiędzy ekspertami dziedziny B, wówczas prezentował swoją znajomość A. Pewnego jednak razu znalazł się w gronie najwybitniejszych specjalistów, którzy znali się na A i na B. Tak opowiadał mi swoje myśli z nocy poprzedzającej jego referat: pomyślałem sobie – po coś tu przyjechał, jutro „cię zjedzą”. Tak się zdenerwowałem, że zabrali mnie do szpitala w stanie przedzawałowym.
Nie przeżywał zwykłego w takich razach stresu przed prezentacją wobec znakomitego grona wybitnych uczonych. Miał za sobą dziesiątki takich sytuacji. Był starym wygą. Nie był to chyba też zwykły lęk przed blamażem. Co innego go przeraziło. Przeraziła go możliwość zdemaskowania. Fikcja, za pomocą której pracowicie budował swoją pozycję, znaczenie, mogła prysnąć jak mydlana bańka i mogło się okazać, że król jest nagi. Zagrożony został rezultat udawania tego, kim się nie jest. Kontakt z uczonymi z prawdziwego zdarzenia mógł odsłonić pozór uczoności – mógł zdemaskować przebierańca.
Jak historia przestrachu profesora X pozwala pojąć przerażenie Heroda?
Jest bardzo prawdopodobnym, że Herod jak większość zarządzających ludźmi instynktownie wyczuwa ludzkie charaktery. W przybyszach jest coś, co nie pozwala, by potraktować ich jak szaleńców, ekstremalnych dziwaków. Oryginalni wędrowcy mają przymioty, których zupełnie brak tej rzeszy lizusów, pochlebców, służalców kłębiących się na dworze króla. Mędrców nie sposób wyobrazić sobie w roli płaszczących się poddanych, którzy gotowi na wszystko, byle przypodobać się władcy. U swoich dworaków Herod nie wyczuwa żadnej godności własnej. Jest tam brak charakteru, psia spolegliwość. Przybysze promieniują dyskretnym blaskiem swoich osobowości. Nie wiadomo, jak go nazwać, ale czuje się, że ostatnią myślą, jaka mogłaby przyjść do głowy wobec ich sposobu bycia, jest myśl o tym, że mogliby być czyimiś poddanymi. Są, jeśli można się tak wyrazić, tylko swoi – właśni. Są „królami”, jak trafnie nazwie ich mądrość bezimiennej tradycji chrześcijaństwa.
A przecież poszukują króla, chcą mu oddać hołd. To zaś oznacza gotowość przyjęcia cudzego zwierzchnictwa. Staną się jego poddanymi, jego sługami. Herod nic nie wie o powodach respektu, który mędrcy w nim budzą, ani jedno doskonale wyczuwa. Człowiek, któremu tacy się pokłonią, będzie prawdziwym królem. Przerażenie nim owłada, gdy podświadomie porównuje swoich poddanych z mędrcami. Musiał nauczyć się zasady widzenia pana poprzez jego sługę. Jaki sługa taki pan! W stosunku do króla, któremu pokłonią się przybysze ze wschodu Herod będzie zawsze przebierańcem, któremu nie służy się z powodu jego „królewskości”, ale ze strachu lub dla jakiejś formy zysku – dla władzy, znaczenia, pieniądza. Będzie uzurpatorem.
Może być legalnym następcą tronu, sprawnym władcą, zręcznym politykiem, ale nigdy nie będzie prawdziwym królem. Będzie uzurpatorem nie w politycznym, lecz w moralnym znaczeniu. Jest kimś zupełnie nie na swoim miejscu, co nie znaczy, by nie był pasjonatem władzy, by mu nie zależało na jej profitach. Niskie wartości doskonale rozpoznaje. Swój aksjologiczny zmysł, którym „wywęszył” wysokie osobowe wartości, ostatecznie spożytkował tylko do tego, by zabezpieczyć swoją pomyślność. Nie cofnął się nawet przed dzieciobójstwem.