Zaistnieli tylko przez śmierć

Trzeba przyznać, że trudne do zrozumienia jest to dzisiejsze święto, w które wspominamy dzieci zabite z rozkazu Heroda, przekonanego, że pomiędzy nimi jest nowo narodzony Król żydowski (por. Mt 2,2). Trudne może być do zrozumienia to, dlaczego mówi się, że te maleństwa oddały życie za Chrystusa. Trudne może być do zaakceptowania określanie ich jako męczenników – przecież ci wszyscy chłopcy, nie mający jeszcze dwóch lat (por. Mt 2,16), nie mieli wyboru, nie wiedzieli za co czy za kogo giną.

Giotto, Rzez niewiniatek

W tych dniach Kościół w liturgii tak bardzo przeplata myśli i wątki, jednocześnie kontrastując je i ukazując związki między nimi. Dzień po święcie Bożego Narodzenia wspominaliśmy św. Szczepana – po uroczystości narodzin Boga dla ziemi, radowaliśmy się (dość przewrotnie) z narodzin człowieka dla nieba. Wczoraj czciliśmy św. Jana – człowieka, który zgłębiał Boże tajemnice, który był jednym z największych teologów w dziejach świata. A dziś? Zupełne przeciwieństwo: malutkie dzieci, nic nie wiedzące, niczego nieświadome – nawet tego, że stały się męczennikami dla Boga. Czy jednak możemy zanegować ich ofiarę? Czy w ludzkiej relacji z Bogiem świadomość jest najważniejsza? Nie sądzę, byśmy mogli powiedzieć, że to, co my sami czynimy dla Boga, robimy z pełną świadomością i odpowiedzialnością. W Cerkwi maleńkim dzieciom od razu udzielany jest chrzest, komunia i bierzmowanie – prawosławni twierdzą bowiem, że w rzeczywistości nigdy nie możemy powiedzieć, że wystarczająco jesteśmy świadomi tego, co dokonuje się w sakramentach. Jest w tym wiele racji.

Tak naprawdę, zawsze tylko do pewnego stopnia zdajemy sobie sprawę z tego, jak w oczach Bożych przedstawiają się nasze działania i wysiłki, oraz – z drugiej strony – tylko do pewnego stopnia jesteśmy w stanie pojąć, co Bóg czyni dla nas. Czy nie jest tak, że Bóg w swoim wielkim pragnieniu współpracy i współdziałania z nami „wydobywa” to, co najcenniejsze, z tego, co czynimy i włącza w swoje działanie, niezależnie od tego, jak sami skłonni bylibyśmy nasze „zasługi” określić? Dzisiejsze święto jest tego radykalnym przykładem. W przypadku dzieci z Betlejem nie było „teologii”, nie było słów, nie było werbalnego wyznania wiary, ani nawet jej świadomości – skąd więc może brać się wrażenie, że ofiara, jaką same się stały, była może prostsza i w pewien sposób prawdziwsza od tej, jaką my „wypracowujemy” w naszym świadomym, pełnym autorefleksji, chrześcijańskim życiu? Do zastanowienia się nad tym, do swoistego rachunku sumienia wręcz zmusza dzisiejsza kolekta: Boże, nasz Ojcze, w dniu dzisiejszym święci Młodziankowie, męczennicy, obwieścili Twoją chwałę nie słowami, lecz śmiercią, spraw, abyśmy całym życiem wyznawali wiarę w Ciebie, którą głosimy ustami.

Kolejne pytanie: czy na śmierć tych dzieci możemy patrzeć tylko jak na nieszczęście? Oczywiście, nie można powiedzieć, że ich śmierć, spowodowana wściekłością i strachem jednego człowieka, była dobra – ale natychmiast została przemieniona. Dzieci te zostały włączone w szczególny sposób w życie Chrystusa, przez swoją niewinną śmierć stały się w szczególny sposób z Nim związane: Dzieci z Betlejem zostały wykupione spośród ludzi na pierwociny dla Boga i Baranka. Towarzyszą Barankowi, dokądkolwiek idzie (antyfona po komunii).Czy nie jest to szczęście, o jakim można marzyć: być na wieki związanym z Bogiem? Tu, na ziemi, zabójstwo tych maleństw to tragedia – ale czy jest tak również w perspektywie wieczności? Może to brzmieć jak „chrześcijańska demagogia”: „dzieci z Betlejem zostały wprawdzie zamordowane, ale czy to takie ważne, skoro dzięki temu są w niebie?” Prawda, może wiele w nas się burzyć na takie postawienie sprawy. Ale z drugiej strony, czy nie straciliśmy świadomości, że to właśnie, co po naszej śmierci, co wiąże się z wiecznością, jest ważniejsze? Że największe szczęście – już nie tymczasowe, ale wieczne – może dać włączenie w życie i działanie Boga? Czy słowa z dzisiejszej antyfony na wejście, mówiące że dzieci z Betlejem (…) teraz towarzyszą Barankowi bez skazy i głoszą Jego chwałę, nie budzą w nas przypadkiem sceptycyzmu, dystansu, niedowierzania połączonego z lekkim rozbawieniem? Jeśli tak, to mamy problem, ponieważ droga chrześcijanina do tego właśnie zmierza: do bycia z Chrystusem i wychwalania Go… W tej perspektywie męczeństwo, niejako „gwarantujące” zbawienie, jest wręcz darem Bożym i słyszymy to w dzisiejszej modlitwie po komunii: Boże, Ty po narodzeniu Chrystusa obdarzyłeś łaską męczeństwa Mlodzianków z Betlejem, którzy nie mogli jeszcze wyznać Twojego Syna ustami; udziel hojnie zbawienia wiernym przyjmującym Najświętszy Sakrament w ich święto. Dla dzieci z Betlejem jedyną drogą do Boga, jaką przeszły, była śmierć ze względu na Niego. Czy jednak na tej drodze nie było obecne to, co najistotniejsze i wystarczające, aby Bóg mógł je odnaleźć?

Historia dzieci z Betlejem to historia „ekstremalna”: całkowitej nieświadomości własnej ofiary dla Boga, w której jedynym sposobem zaistnienia i wpisania w losy świata była tak naprawdę śmierć. Mogą się tu pojawiać tylko pytania, nic jednoznacznego sami nie możemy powiedzieć. Zrozumieć, oswoić tę historię możemy jedynie z Bogiem, modląc się do Niego: Boże, Ty obdarzasz zbawieniem także dzieci, które Ciebie nie znają, przyjmij nasze dary i oczyść serca składających Ofiarę (modlitwa nad darami).

Eliza Litak

Zobacz także