Wielki Piątek – Drzewo

— Wszystkie drzewa zaczęły tego dnia zrzucać liście, ale wyklęte przez rabiego drzewo wygląda zupełnie inaczej. Nie tylko straciło liście, ale i jego gałęzie tak dziwacznie się wygięły i skręciły, że wyglądają niczym połamane członki ciała człowieka zdjętego z krzyża. Zresztą pień wygląda jak krzyż.

— Jak krzyż, powiadasz?

— Jak prawdziwy krzyż. Taki, jakich wiele przy drogach Judei postawił krwawy Edom. Krzyż, jak te, które stoją na Golgocie. To drzewo – krzyż – wabi do siebie żywych ludzi”[1].

Pieter Bruegel Starszy, Droga na Kalwarię, 1564, Kunsthistorisches Museum, WiedeńTworzący w pierwszej połowie XX wieku żydowski pisarz Szalom Asz włożył te słowa w usta jerozolimskich chłopców, uczniów jednej ze szkół rabinackich. Autor powieści w niezwykle sugestywny sposób przedstawia czas działalności Jezusa w Jerozolimie. Miasto i ludzi obserwujemy z perspektywy bohaterów, których Asz ukazuje z pełnią literackiej, twórczej swobody. Fragment odnosi się do sceny, w której Jezus przeklął figowiec, nie znalazłszy na nim owoców (Mk 11, 12–14). Sposób, w jaki w powieści przedstawiany jest świat, przywodzi na myśl praktykę modlitwy Ignacego z Loyoli, który zachęca do przywoływania w wyobraźni wszystkich wrażeń zmysłowych. Książka pozwala odczuć rosnące napięcie tłumów ludzi przybyłych do Jerozolimy na święto Paschy. Jerozolima jest kotłem – gorącym, brudnym, zatłoczonym. Oczekującym, aż coś w nim wykipi. Jest jak zbyt dojrzała figa, która zaraz pęknie ukazując słodkie, lepkie i pachnące wnętrze.

To samo napięcie odczuwalne jest w obrazie Pietera Bruegela Starszego, ukazującym Drogę Krzyżową. Ten sam tłum – gapiów, przechodniów, ludzi zajętych sobą albo poszukujących wrażeń. W tłumie Chrystus upada pod krzyżem. Po zniszczonym drewnie widać, że niejeden skazaniec już na nim dokonał żywota. W tle miejsce ukrzyżowań, otoczone przez gromadę małych czarnych postaci. Zbiegowisko wyglądające jak mrówki, które rzuciły się na strzęp padliny.

Pieter Bruegel Starszy, Droga na Kalwarię, 1564, Kunsthistorisches Museum, Wiedeń (fr.)Ludzka wyobraźnia w konfrontacji z Ukrzyżowaniem napotyka na opór. Skazana jest na niedopowiedzenie, na niepełność. Można powiedzieć, że w jakiś sposób jesteśmy chronieni przed nadmiarem cierpienia, które jest na zewnątrz nas i wobec którego możemy tylko zachować milczenie.

Myślę, że tę granicę ukazuje Clive Staples Lewis w swoich rozważaniach O modlitwie:

„Istnieje (…) jedno wyobrażenie, przy którym nie mam pokusy dodawania błahych szczegółów. Mówię o samym Ukrzyżowaniu, ale nie takim, jakie możemy zobaczyć na obrazach i krucyfiksach, ale takim, jakim (…) musiało być w swej surowej, historycznej rzeczywistości. (…) Wyrzuty sumienia, współczucie, wdzięczność – wszystkie dobroczynne uczucia – zostają w jego obliczu stłumione. Zwykłe zwierzęce przerażenie i odraza wypierają wszystko. To koszmar. Co jakiś czas trzeba jednak stawać wobec tego obrazu. Ale nie sposób z nim żyć. Ukrzyżowanie nie było częstym motywem sztuki chrześcijańskiej, zanim nie wymarły pokolenia ludzi, którzy byli świadkami prawdziwych ukrzyżowań”[2].

To chyba najpierwotniejsze doświadczenie przerażenia wobec cierpienia i okrucieństwa powinno uniemożliwić nam przyzwyczajenie się do jego przedstawień. Jednak pokazuje się nam uładzone, wypolerowane wizerunki. I przyzwyczajamy się… przechodzimy obok, obojętnie. Czytając książkę Lewisa, przypomniałam sobie własne doświadczenie z dzieciństwa, kiedy jako mała dziewczynka byłam z rodzicami w innym kościele niż zwykle. Pamiętam wielki krucyfiks z zakrwawioną postacią Chrystusa wiszący nad ołtarzem i to, że bardzo się bałam tego wizerunku i starałam się nie patrzeć w jego stronę.

Jakże prawdziwa i szczera jest reakcja dziecka, którą dorosły człowiek zwykle próbuje wypierać albo racjonalizować. Trudno przyjąć prawdę, którą wyraża psalm 22:

Ja zaś jestem robak, a nie człowiek, pośmiewisko ludzkie i wzgardzony u ludu (Ps 22, 7)

Juliana z Norwich, XIV–wieczna mistyczka opisuje umierającego Chrystusa w sposób, w jaki w owym czasie przedstawiano Ukrzyżowanie w sztukach plastycznych.

„I ujrzałam tę drogą twarz, jakby suchą i jakby odeszła z niej krew, powodując bladość śmierci; potem twarz przybrała jeszcze bardziej śmiertelny wygląd, stała się zmęczona i szara jak popiół (…). To błogosławione ciało wysychało już przez dłuższy czas zniekształcone i wykrzywione z powodu gwoździ i ciężkiej, opadającej głowy i przez swój własny ciężar, a także przez wiejący wiatr, który wysuszał je jeszcze bardziej i katował chłodem dotkliwiej niż jestem to sobie w stanie wyobrazić (…). Ujrzałam takie cierpienia, że wszystko, co umiałabym powiedzieć, byłoby niewystarczające, gdyż nie sposób było je opisać”[3].

Rzeczywiście, umęczonego, umierającego Chrystusa odważyła się przedstawić plastycznie dopiero sztuka gotycka. Nie zadawajmy jednak pytania, ile jest w nich prawdy historycznej, bo to nieistotne. Ważne jest raczej to, czy patrząc na takie dzieło odkrywamy choć nikłą cząstkę Prawdy. Jeśli coś w dziele sztuki poruszy naszą osobistą wrażliwość, jeśli coś dzięki niemu zrozumiemy, to znaczy, że dzieło to spełniło swoją rolę.

Krzyż jest znakiem śmierci, ale też życia. Jest wynikiem nienawiści, ale źródłem miłości. Łączy niebo z ziemią. To Drzewo zatknięte na Wzgórzu Czaszki, czyli miejscu, na którym, jak chce tradycja, spoczywa czaszka Adama, zapuściło tam korzenie i wyda owoc. Wyschnięte drewno zroszone krwią wypuści zielone gałązki.

A teraz – Stat Crux dum volvitur orbis. Tak głosi dewiza kartuzów. Świat się zmienia, a krzyż stoi, a może lepiej powiedzieć, że on stoi i stać będzie dopóki świat się kręci?…


[1] Sz. Asz, Mąż z Nazaretu, Wrocław 1990, s. 654.

[2] C.S. Lewis, O modlitwie, Kraków 2011, s. 128.

[3] Juliana z Norwich, Objawienia Bożej Miłości, Poznań 2007, s. 64.

Zobacz także