Trochę gramatyki nikomu nie zaszkodzi, mam nadzieję

Zdarza się, że przy tłumaczeniu zdania biedny student lub uczennica, po głębokim i bolesnym namyśle, dojdzie wreszcie do wniosku, że ma przed sobą czasownik w pierwszej osobie liczby mnogiej. Niech będzie to np. dicimus, od czasowniko dico, mówić. I wtedy następuje triumfalne tłumaczenie: Mówicie! Po którym następuje...

… moje zdumione lub ironiczne, a czasami rozbawione spojrzenie, i lodowate pytanie: To jest pierwsza osoba liczby mnogiej?

Najwyraźniej terminy takie jak osoba, liczba, tryb, czas, w ojczystym języku brzmią jak chińszczyzna. Niestety, nie jest to problem tylko moich uczniów: dotyka on także wielu kapłanów. Oto bowiem zamiast Idźcie w pokoju Chrystusa można usłyszeć Idźmy w pokoju Chrystusa, zamiast Przekażcie sobie znak pokojuPrzekażmy sobie znak pokoju. Z Módlcie się, aby moją i waszą ofiarę, etc. robi się Módlmy się.

Po polsku różnica jest niewielka, słowa brzmią podobnie, co więcej, zarówno idźcie, jak idźmy to formy trybu rozkazującego, odpowiednio dla drugiej i dla pierwszej osoby liczby mnogiej. Gdyby jednak zajrzeli wielebni księża do łacińskiego oryginału, i przypomnieli sobie łacińską gramatykę, zrozumieliby, że różnicę widać i słychać – gołym okiem i gołym uchem.

Idźcie = ite.
Idźmy = eamus.

Przekażcie sobie znak pokoju = offerte vobis pacem.
Przekażmy sobie znak pokoju = offeramus nobis invicem pacem.

Módlcie się = orate.
Módlmy się = oremus.

Co więcej, w łacinie te formy nie są w tym samym trybie: język łaciński, w przeciwieństwie do polskiego, nie ma trybu rozkazującego dla pierwszej osoby liczby mnogiej. Idźmy, przekażmy, módlmy się – z punktu widzenia gramatyka łacińskiego to formy koniunktiwu, wyrażające zachętę (coniunctivus hortativus). Różnica wielka. Nie tylko z punktu widzenia filologa, ale i teologa.

Na koniec – jeśli ktoś dotąd dotrwał – żeby ten wpis miał chociaż jedno zrozumiałe dla wszystkich zdanie, mała uwaga dotycząca dzisiejszej Ewangelii. Ojciec dwóch synów z przypowieści, zapisanej przez św. Łukasza, na widok powracającego młodszego syna, wzruszył się głęboko. Bardzo głęboko, bo – w oryginale – aż do samych trzewi, do samych wnętrzności, które oznaczają tu czułość, miłosierną czułość, serdeczną czułość: pater autou esplagkhnisthe (Łk 15:20).


Wpisy blogowe i komentarze użytkowników wyrażają osobiste poglądy autorów. Ich opinii nie należy utożsamiać z poglądami redakcji serwisu Liturgia.pl ani Wydawcy serwisu, Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.

Zobacz także

Marcin L. Morawski

Marcin L. Morawski na Liturgia.pl

Filolog (ale nie lingwista) o mentalności Anglosasa z czasów Bedy. Szczególnie bliska jest mu teologia Wielkiej Soboty. Miłośnik Tolkiena, angielskiej herbaty, Loreeny McKennitt i psów wszelkich ras. Uczy greki, łaciny i gockiego. Czasami coś tłumaczy, zdarza mu się i wiersz napisać. Interesuje się greką biblijną oraz średniowieczną literaturą łacińską i angielską. Członek International Society of Anglo-Saxonists, Henry Bradshaw Society.