Razem czy osobno?

Nim zabrzmią słowa „On to w dzień przed męką wziął chleb...”, klękam w ławce, podobnie jak zakonnica i kilkoro świeckich obok mnie. Zajmując miejsce w kościele, nie przewidziałam jednak, że podczas Podniesienia widok ołtarza zasłoni mi ściana kilkudziesięciu rosłych mężczyzn przyodzianych w ornaty (lub alby i stuły), szczelnie wypełniających wiele ławek przed nami.

To najdziwniejsza Msza święta, w jakiej zdarzyło mi się uczestniczyć. W kościele zebrało się trzech biskupów, około pięćdziesięciu księży i garstka świeckich, w tym dwie siostry zakonne. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że należę w tej grupie do drugiej kategorii ludzi. Nie innej, ale właśnie drugiej. Dlaczego? Przy ołtarzu stoją dwaj biskupi, księża koncelebrują z ławek. A my? Powraca wspomnienie o bardzo dawnej lekturze książki tłumaczącej sens soborowej reformy liturgicznej „Msza święta dzisiaj”. To w niej po raz pierwszy przeczytałam, że ja też jestem kapłanem, że podczas Mszy w kościele nie wolno mi ograniczać się do roli widza „liturgicznego spektaklu”. Że każdy ochrzczony uczestniczy w liturgii jako, w pewnym sensie, koncelebrans – bo wspólnie z innymi, pod przewodnictwem biskupa czy prezbitera, składa Bogu ofiarę. Katechizm mówi wyraźnie: „Liturgię celebruje cała wspólnota” (KKK 1140), a jeszcze mocniej ujmuje to soborowa Konstytucja o liturgii: „Na mocy chrztu (…) lud chrześcijański jest uprawniony i zobowiązany do takiego udziału”. Bardzo mnie wówczas ucieszyło to odkrycie „uprawnień” liturgicznych osoby świeckiej. Każdy z nas może więc powiedzieć (oczywiście, nie uzurpując sobie praw, które wynikają z przyjęcia sakramentu święceń), że także odprawia Mszę świętą. Tylko kto mówi o tym głośno?

Biskup czy prezbiter są przewodniczącymi świętej liturgii, którą celebrujemy wszyscy razem. Świadczy o tym nawet forma gramatyczna słów wypowiadanych od ołtarza: „ofiarujemy”, „błagamy”, „wspominamy”, „prosimy”… Zresztą, sam czasownik „celebrować” pochodzi od łacińskiego przymiotnika celeber, oznaczającego ludny, święcony przez wielu uczestników, powszechnie używany. Roguet, autor wspomnianej książki, pisze: „Kapłaństwo ministerialne (tj. będące w służbie ludu) jest innej natury niż powszechne kapłaństwo ochrzczonych. Lecz on sam [prezbiter] jest też ochrzczony. I dlatego, choć tylko on sam może konsekrować, ofiarowuje i komunikuje jak cały lud, dla niego i wraz z nim”.

Teraz, kiedy klęczę za murem stojących mężczyzn, czuję się wręcz odgrodzona przez nich od ołtarza. Trudno byłoby mi też mówić o wspólnocie z nimi. Widzę ich plecy i rejestruję wrażenie ich odmiennego – wyższego – statusu. Niby jesteśmy po tej samej stronie ołtarza, nawet w tej samej nawie, a jednak… Ich gesty są inne niż nasze. Kiedy my klękamy, oni stoją, kiedy my milczymy, oni mówią. Znak pokoju księża przekazują przede wszystkim sobie we własnym gronie, niewielu zwraca się ku nam. Zaczynam się zastanawiać się, czy ich koncelebra ma sens. Czy dla dziesięciorga wiernych potrzeba aż kilkudziesięciu celebransów-przewodniczących liturgii? Czy – gdy potrzeby zebranej wspólnoty nie wymagają większej liczby celebransów przy ołtarzu – księża nie mogliby celebrować jako jedni z nas (wszak lud Boży to duchowni i świeccy razem wzięci)? Czy nie mogliby stanąć między nami, posłuchać kazania „kolegi po fachu” (to bywa podobno niezwykle pouczające) i podejść do Komunii św. w tej samej, co my, procesji? Przyjąć błogosławieństwo od ołtarza? Jestem przekonana, że dla wielu taka obecność duchownego w kościele miałaby rangę ważnego znaku, zdolnego zapoczątkować przełamywanie stereotypowego (ale i wzmacnianego nie tylko przez księży) podziału na „nas” i na „nich”, tych, którzy – chyba to właściwe słowo – zmonopolizowali odprawianie Mszy.

Wrażenie dystansu pogłębia się podczas Komunii świętej, kiedy dwie długie kolejki księży suną do ołtarza, by przyjąć Ciało i Krew Pańską. Nam Komunia zostaje udzielona w głównej nawie – oczywiście pod jedną tylko Postacią. Tak, wiem, Pan jest cały w Chlebie i cały w Winie, jednak tęsknię za pełnią sakramentu także w sferze widzialnych znaków. A poza tym – skoro jest cały w każdej z Postaci, to dlaczego księża muszą przyjąć Go pod dwiema postaciami, a nam ma „wystarczyć” Chleb? Czy muszą? Z drugiej strony, skoro Jezus mówił: „Bierzcie i jedzcie”, „Bierzcie i pijcie”, to dlaczego dostęp do pełni sakramentalnego znaku mają z definicji tylko niektórzy? Czy to nie okalecza jakoś Eucharystii? Zdaje się, że w Kościołach wschodnich takie rozwiązanie jest nie do przyjęcia…

W głowie brzęczy natrętne pytanie, czy w podobnych okolicznościach względy praktyczne naprawdę uniemożliwiają nakarmienie kilkorga osób dwiema Postaciami Eucharystycznymi?

Czy to tylko brak księżowskiej wyobraźni lub wygoda, czy może coś więcej – jakiś przejaw lekceważenia niewyświęconych? Trudno bowiem oprzeć się wrażeniu, że Krew Pańska została zastrzeżona tylko dla wybrańców, czyli księży.

Jest taki dzień w roku, kiedy Komunia wiernych pod dwiema Postaciami wydaje mi się szczególnie wskazana (oczywiście, obok Wielkiego Czwartku). Myślę o Bożym Ciele, czyli uroczystości Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa. Czy można ją świętować wspanialej niż poprzez Komunię z Kielicha jako pełniejszy i przejrzystszy wyraz uczty Pańskiej? Kielich to przecież wywodzący się jeszcze ze starożytności symbol przymierza, a także jedności, bliskości, wręcz intymności. To dlatego podczas ślubu oblubieńcy piją z jednego kielicha!

Zaczął się Rok Kapłański. „Powinien to być rok modlitwy księży, z księżmi oraz za księży” – to słowa kard. Hummesa z Kongregacji ds. Duchowieństwa „Niech ten rok będzie okazją do rozwijania komunii i przyjaźni kapłanów z powierzoną im wspólnotą”. Amen. Niech tak się stanie.

 

 

 


Wpisy blogowe i komentarze użytkowników wyrażają osobiste poglądy autorów. Ich opinii nie należy utożsamiać z poglądami redakcji serwisu Liturgia.pl ani Wydawcy serwisu, Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.

Zobacz także