„Przewodnik dla Ślepca”

  (…) Z każdym dniem wzmagał się ruch na dziedzińcu pogan, aż narastał do takiego szumu, że nie słyszałem nic poza rozległą wrzawą podobną do głosu wód potopu przelewających nad ziemią. Synowie Izraela przybywali licznie na świętą górę oczekując wybawienia i zbliżających się świąt.

Czułem się zagubiony pośród żywiołu przelewających się tłumów, podobny do owej gołębicy poszukującej spokojnego miejsca pośród rozszalałych wód Tehom. Bliska mi Świątynia oddaliła się nagle jak Arka, a ja tonąłem pośród wrzawy walcząc o ciszę nakazaną niegdyś przez Pana Izraelowi. I choć syn Izraela powinien umieć odnaleźć Pana nawet pośród rozszalałych wód Otchłani, rosło we mnie pragnienie by uciszyć ten zgiełkliwy tłum i te kupczące głosy pośrodku Świętej Góry Pana, albowiem oddzielały mnie od Niego podsuwając w zamian kłębiące się cielce Baszanu.

W dniu, w którym to się wydarzyło, dotarłem do bramy Świątyni razem z przedświątecznym tłumem. Zwykle wstawałem przed świtem a wzejście słońca wielbiłem już u progu świętych bram, schowany przed tłumem w załomie muru. Ale tego dnia słońce zastało mnie śpiącego. Dlatego wpłynąłem wraz z tłumem na dziedziniec świątyni. Często porywał mnie on z sobą odrywając od bezpiecznej i znanej ściany, która dla ślepca często jest i drogą i opoką. Hałas i zgiełk ranił moje uszy. Czułem się jak wątły statek, który spróbował zmierzyć się z wyniosłością morza, a teraz smagany wichrami i przewracany przez fale walczy o swoje przetrwanie. Wyciągając przed siebie dłonie dotarłem w końcu do kamiennego muru i przylgnąłem doń napawając się nagle odzyskanym bezpieczeństwem. Fale hałasu przelewały się nadal nade mną, ale czułem, że pośród odmętów wrzawy tkwię na samotnej skalistej wysepce i jeśli Jedyny zechce, ocalę moje życie.

Nagle zgiełk na dziedzicu pogan zamarł, jak zamiera morze przed nadejściem burzy. A potem usłyszałem odległe uderzenia bata rozlegające się w zaskoczonej ciszy. Chwilę później uderzył w niebo krzyk protestów, a tłum zwierząt uderzył w stronę świątynnych bram. Słyszałem jeszcze huk przewracanych stołów i metaliczny pogłos monet toczących się po posadzce i coraz głębszą ciszę, którą naruszał tylko tupot uciekających zwierząt cichnący w oddali.

Pośród tej ciszy usłyszałem głos głęboki jak morska otchłań i mocny jak pustynny wicher, a jednocześnie łagodny jak strumień świeżej wody wpadający do spieczonych ust. Taki był ów głos, który nagle zaistniał pośrodku zamarłego na świątynnym dziedzińcu tłumu. I w tej właśnie chwili ujrzałem swe pragnienie w całej jego prawdzie i po raz pierwszy głos człowieka wydał mi się Głosem Żyjącego. Głosem, który mógł stwarzać światy i strącać je w nicość. Ogarnęła mnie naraz zgroza i radość.

Początkowo nawet nie słyszałem słów tylko ów Głos, który nadał im brzmienie. Głos, który w tej jednej chwili uwiódł mnie, jak niegdyś Głos Pana uwiódł proroka Jeremiasza. A ja poszedłem za nim, bo nie mogłem za nim nie pójść, choć nie byłem pewny czy nie przyniesie mi takiej samej goryczy jaką przyniósł Jeremiaszowi.

Dopiero po chwili dotarły do mej świadomości także słowa. Pewne i spokojne potoczyły się między ludźmi i nie było nikogo kto by się im sprzeciwił.

-Usuńcie to stąd! Nie róbcie z Domu mego Ojca domu przekupniów!

Głos, który przedarł się przez czarną bramę mojej ślepoty, z taką mocą jaką przedzierały się tylko słowa Tory, zajaśniał w moim wnętrzu z niezwykłym dostojeństwem tak, że ten, który przemawiał, wydał mi się synem królewskim ganiącym opieszałe i leniwe sługi. Nie mogłem Go zobaczyć, ale czułem ukrytą w Nim moc. Głos Jego – żyłem przecież w świecie głosów – mógł uspokoić wzburzone fale. Ci, którzy byli tam ze mną, musieli odczuć podobną władzę Tego, który przemawiał, bo długą chwilę trwało milczące zaskoczenie Starszych, zdumionych tym samowolnym aktem oczyszczenia Świątyni i uciszenia pogańskiego morza handlu.

I w tej ciszy zabrzmiały słowa, słowa gniewne i zwielokrotnione ilością ust, które je wymawiały. Ale nawet ta wielokrotność nie dorównywała jednemu słowu mówiącego:

-Jaki pokażesz nam znak, uprawniający Cię do takich czynów i do takich żądań?

Mimowolnie zatrzasnąłem się z oburzenia. Choć Jego czyn zaskakujący, czy uczynił coś sprzecznego z Prawem Elohim, że domagali się listu uwierzytelniającego? Wypędził zwierzęta i oczyścił Świątynię z pogańskiego zgiełku, ale czy nie podobnie czynili wierni królowie, czy nie podobnie oczyścił Świątynię z pogańskiej ohydy Juda Machabeusz? Czy On uczynił coś odmiennego? A zarzucili Mu, że łamie Prawo! On, który jako jedyny otwarcie sprzeciwił się temu nad czym wielu ubolewało i potępiało skrycie?

Wówczas wyraźnie, wbrew uspokajającym słowom mego ojca, ujrzałem bezbożność mojego narodu, który ustami był przed Panem, ale sercem czcił innych bogów. Bogów podstępnych, bo nie z drewna i nie z metalu, choć błyskających czasem kolorem żółtego złota. Mówiący ogołocił ich dusze ze Świętych Zasłon i ukazał ich oczom splugawione Kodesz Hakodeszim, podobne posadzce świątynnego dziedzińca powalanego odchodami zwierząt. Czy nie mieliśmy strzec świętości naszego obozu, usuwając zeń wszystko co odrażające? Czy nie mieliśmy się obmyć i wyprać szaty w oczekiwaniu na nadejście Świętego? A oto w samej Świątyni unosił się zaduch gnoju!

Czekałem na Jego odpowiedź, na ogniste słowa proroka ogłaszające upadek mego ludu, i mieszające zuchwalców z pyłem pod ich stopami. Ale On znów mnie zaskoczył i rzekł spokojnie jakby przedstawiał dowód swojej władzy, dowód nie do podważenia:

-Zburzcie ten Dom a Ja, w trzy dni, z powrotem go postawię!

Gdyby namiestnik rzymski wkroczył do Świątyni wraz ze swoim wojskiem nie wywołałby większego poruszenia niż to jedno zdanie. Ujrzałem jak rośnie we mnie protest, jakby krzyk rodzący się w głębi tego czym byłem i w co wierzyłem. Świątynia jest święta! Kto wypowiada się przeciw Świątyni, wypowiada się przeciw Bogu. To ona określa cały nasz świat! Kto wypowiada się przeciw niej, występuje przeciw nam wszystkim, albowiem nas wszystkich chce pogrążyć w chaosie i oddać na pastwę cyjim, wyjących demonów pustkowi i taninim, smoczych potworów, zamieszkujących rumowiska. Usta moje otwarły się by wypowiedzieć słowa oburzenia i słowa potępienia, kiedy przypomniałem sobie zapowiedzi grozy w słowach Izajasza, które przywołał Jan. Zamknąłem usta pospiesznie.

Przyszły mi na myśl słowa proroka Micheasza i proroka Jeremiasza – słowa ciężkie, a przecież były to słowa Pana. Albowiem Jerozolima była burzona z powodu niewierności jej ludu, a kamienie które otaczały Świętą Pustkę i które jedyne trwały w obecności Najwyższego, leżały w pyle przydrożnym pod stopami przechodniów. I zrozumiałem rzecz jeszcze straszniejszą. Mówiący, nie przepowiadał zagłady Jeruzalem, ale naszą zdradę. Wydało się, że z nas szydzi: „Domagacie się znaku uwierzytelniającego? Wy, którzy z Domu, nad którym wzywano Imienia Pana, czynicie jaskinię drapieżców? Dalej! Zburzcie ten Dom, zburzcie to wszystko czym On jest! Zbezcześciliście go handlem i odchodami zwierząt, zbezcześciliście go obłudą, kłamstwem i niegodziwością, krew ofiar mieszacie ze łzami ubogich, chwałę Pana z pogardą wobec Jego praw, cóż wam przeszkadza splugawić go zupełnie? Zburzcie!”

Czułem jakby otoczyli mnie niewidzialni oskarżyciele, ci, którzy zawsze są gotowi wejść przed Oblicze Pańskie aby nakłaniać Pana do okazania swego gniewu na bezbożnym i niewiernym ludzie. Nie mogący znieść, że Pan pochylił się nad marnym prochem i wyniósł go do rangi swych umiłowanych.

Jednak Jego Głos był inny niż głosy przeciwników i oskarżycieli. Ukazywał, ale nie sądził. Osłoniłem głowę rękoma i zatkałem uszy, ale wciąż słyszałem ten Głos bezlitośnie obnażający występek, smagający naszą obłudę podobnie jak smagał zady opornych zwierząt. Nie mogłem się od niego uwolnić, tak jak nie mogłem się uwolnić od tego co próbował pokazać: oto syn Izraela może podnieść rękę na Dom swego Władcy i swego Pana, na swój własny Dom. Nie tylko podnieść, ale i zniszczyć.

Ogarnęło mnie przerażenie tak wielkie, że zachwiałem się i upadłem na ziemię. Pojąłem, że synowie mego ojca nie tylko mogą, ale unieśli już dłoń, bo choć pozostały wśród nich ofiary, znikło miłosierdzie i Prawo. Tak jak sługa, który pozornie okazuje uległość, a w głębi swego ducha czeka chwili by mógł pozbawić życia swego Pana.

Od rozpaczy uratowały mnie tylko słowa Nieznanego: „a Ja w trzech dniach wzniosę go na nowo”. A w Jego słowach brzmiała prawda tak silna, że uwierzyłem, iż co obiecał, to spełni bo ma moc spełnić. Oto mówiący stawiał się poza, czy może ponad społecznością Izraela, jako jego obrońca i jego wybawiciel. Ten, w którym świątynia przechowała się czysta i bez skazy. Ten, którego wierność podtrzymywała Świątynię, jak kolumny domu podtrzymują sklepienie. Ten, który ciągle, na nowo podnosił upadłego Izraela i wskazywał mu kierunek mówiąc: „to jest droga, idźcie nią!”. Wydał mi się starszym, tak starym jak sama Świątynia, tak starym jak cały świat i wszystkie inne światy, które Pan stworzył dla swej niezmiernej chwały; stojący pośród zgiełku i wrzawy – niezachwiana kolumna Niebios, cierpliwa i mocna. Jak niewzruszony winogradnik doglądający ogrodu spustoszonego przez młode lisy, jak garncarz, który z wytrwałością kształtuje glinę, jak wojownik odbudowujący swój dom zniszczony przez wojnę, śmierć i głód. Ten, który odnawia zbezczeszczone Imię Pańskie dla Jego większej chwały.

Czego widzący nie mogli dostrzec, zapatrzeni w postać nieznajomego, ja widziałem. Synowie Izraela nie byli już tak wrażliwi na Najwyższego objawiającego się w Głosie. I przeraziłem się, że spośród synów Izraela już tylko ślepcy dostrzegali to, czego nie można zobaczyć. A ujrzałem wielką falę jak w dniach potopu, gdy wody Tehom podniosły swój głos aby nas zatopić i zniszczyć Świątynię a wraz z nią nasze życie – to ukryte życie, które podarował nam sam Najwyższy. Wody te podnosiły się w nas samych. Gardło każdego z syna Izraela było jakby ujściem lawy i ujściem otchłani i przelewały się przez nie na świat wszelakie nieczystości ludzkiego serca, a świat pogrążał się coraz bardziej w mroku tych nieczystości. A gwałt, nierząd i przemoc nim rządziły.

Wstałem chwiejnie. W tej chwili byłem gotowy przedrzeć się przez dziedziniec, odnaleźć mówiącego i rzucić Mu się do stóp z błaganiem by ustrzegł nas przed tak wielką zagładą, zaczynającą się w miejscu dla nas najświętszym. By ustrzegł nas przed zbezczeszczeniem Świątyni i podniesieniem dłoni na Dom swego Pana. Było to bowiem poniesienie ręki na cały świat i przeciw istnieniu całego świata i każdego człowieka. Czyż nie uczono nas, że w Jeruzalem spoczywa Kamień Fundamentu, Eben Szetijah? A oto my beztrosko poruszyliśmy ten Kamień zapominając, że tym gestem możemy strącić świat na powrót w nicość.

Jednak nie uczyniłem ani kroku trzymając się bezpiecznej ściany i słysząc, jak głos Mówiącego odsuwa się ode mnie jak Arka, która przyniosła nadzieję na ocalenie lecz przepłynęła obok.

Jak szum fal dochodziła do mnie odpowiedź oburzonych ludzi:

-Czterdzieści sześć lat budowano ten Dom Imienia a Ty, w trzy dni, z powrotem go postawisz?

Słuchając ich mowy wiedziałem, że nie czterdzieści sześć lat, ale od dnia wyjścia Abrama z Ur budowano to wszystko na cośmy podnieśli rękę w swej dziecięcej nieświadomości i oto teraz wystąpił Sługa potężny, Szomer Izrael, strażnik Króla, który samym sobą zasłonił Go przed naszym zdradliwym ciosem, przyjmując ów cios na siebie. Nie wiedziałem wówczas, jak bliski byłem prawdy. (…)

 

„Przewodnik dla Ślepca” (fragment, rodz. II)


Wpisy blogowe i komentarze użytkowników wyrażają osobiste poglądy autorów. Ich opinii nie należy utożsamiać z poglądami redakcji serwisu Liturgia.pl ani Wydawcy serwisu, Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.

Zobacz także

Agnieszka Myszewska-Dekert

Agnieszka Myszewska-Dekert na Liturgia.pl

Matka pięciorga dzieci. Z wykształcenia pedagog rodziny i katecheta. Pisze artykuły, tworzy opowieści a także chrześcijańskie midrasze. Zafascynowana Pismem Świętym jako żywym Słowem i Przestrzenią w której "żyjemy, poruszamy się i jesteśmy", stara się Je coraz bardziej poznawać i zgłębiać. Publikowała w kwartalniku eSPe i miesięczniku List. Autorka książek: "Modlitwa - nieustanna wymiana miłości" (Kraków, 2001) oraz "Cynamon i Marianna. Baśń inicjacyjna" (Kraków 2015).