Pierwsze „ale” to dobro i potrzeby duszpasterskie. Dla dobra duszpasterskiego mogę złamać wszelkie przepisy. Oczywiście dobro i potrzeby duszpasterskie są przeróżne zdaniem wielu duszpasterzy: Wigilia paschalna o godz. 18:00 i jak najkrótsza – dla dobra duszpasterskiego. Jedno czytania na Mszy niedzielnej z udzieleniem sakramentu chrztu – dla dobra duszpasterskiego. II Modlitwa eucharystyczna zawsze i wszędzie – oczywiście wszystko dla dobra wiernych. To tylko trzy przykłady dość często przeze mnie doświadczane z tysiąca tego typu, które spotykamy w naszej codzienności liturgicznej. Ale najgorsze w tym jest to, że wielu kapłanów wmówiło sobie, że a) istnieje prawo pozwalające im dla dobra duszpasterskiego łamać przepisy; b) i że mają władzę nad liturgię, pozwalającą im określać, które przepisy są słuszne, a które szkodzą wiernym. A jak trudno tego typu przekonania wybić komuś z głowy to chyba każdy doskonale wie. Wszystkie liturgiczne dokumenty Kościoła zaczynają się od zdania, że kapłan nie ma najmniejszego prawa zmienić czegokolwiek w liturgii. Mało tego, jeśli coś zmienia to nigdy nie czyni tego dla dobra duszpasterskiego, ale wręcz przeciwnie, szkodzi wiernym. Módlmy się, abyśmy naprawdę w to uwierzyli i wyzwolili się z tej fałszywej pułapki duszpasterskiego dobra. Dla przykładu dwa bardzo mocne teksty z Magisterium:
„Kapłan jednak winien pamiętać, że jest sługą świętej liturgii i że nie wolno mu na własną rękę w celebracji Mszy świętej niczego dodawać, opuszczać ani zmieniać” (OWMR 24).
„Tajemnica Eucharystii jest zbyt wielka, „ażeby ktoś mógł pozwolić sobie na traktowanie jej wedle własnej oceny, która nie szanowałaby jej świętego charakteru i jej wymiaru powszechnego”. Przeciwnie, kto tak postępuje, pobłażając swojemu sposobowi myślenia, szkodzi, chociażby był kapłanem, prawdziwej jedności obrządku rzymskiego, która winna być gorliwie zachowywana, oraz podejmuje czynności, które w żaden sposób nie odpowiadają na głód i pragnienie Boga żywego, jakich doświadczają ludzie naszych czasów; nie służy też autentycznemu zaangażowaniu duszpasterskiemu ani słusznej odnowie liturgicznej, lecz raczej pozbawia wiernych ich dziedzictwa i tradycji ojców. Samowolne bowiem działania nie wspierają prawdziwej odnowy, lecz szkodzą słusznemu prawu wiernych do czynności liturgicznej zgodnej z tą tradycją i dyscypliną, która jest wyrazem życia Kościoła. Wprowadzają wreszcie pewne deformacje i niezgodności do samej celebracji Eucharystii, która doskonale i ze swojej natury prowadzi do tego, aby objawiała się i w cudowny sposób realizowała wspólnota Boskiego życia i jedność ludu Bożego. Stąd pojawiają się w następstwie: niepewność co do nauki Kościoła, wątpliwość i zgorszenie ludu Bożego oraz, w sposób prawie nieunikniony, gwałtowne sprzeciwy, a wszystko to, w naszych czasach, gdzie często życie chrześcijańskie również z powodu naporu „sekularyzacji” staje się niezwykle trudne, zasmuca i wprowadza duże zamieszanie wśród wielu wiernych. Wszyscy wierni mają prawo do prawdziwej liturgii, a w sposób szczególny do celebracji Mszy św., która winna być taka, jaką chciał i ustanowił Kościół, tak jak określają przepisy w księgach liturgicznych oraz w innych normach i aktach prawnych. Podobnie lud katolicki ma prawo, aby Ofiara Mszy św. była celebrowana w sposób niezmieniony, zgodny z całym nauczaniem Magisterium Kościoła. Wspólnota katolicka ma wreszcie prawo do celebracji dla niej Ofiary Mszy św. w taki sposób, aby prawdziwie ukazywała sakrament jedności, czyli z wykluczeniem uchybień i wszelkich gestów, które mogłyby zrodzić w Kościele podziały i stronnictwa” (Instrukcja Redemptionis Sacramentum 11-12).
Drugie „ale” ma nazwę pobożności. W czym się to objawia. Oczywiście, kiedy mówię o przepisach, kiedy „czepiam się” tych, którzy ich nie przestrzegają, kiedy ktoś przychodzi do mnie o coś zapytać, stają się pozbawionym serca i pobożności rubrycystą, który w liturgii nie widzi nic więcej tylko literę prawa. Dlaczego? Ponieważ znam i przestrzegam przepisy. Nic więcej nie trzeba, aby być rubrycystą. Przeciwieństwem tej postawy jest pobożny, który łamie przepisy. On liturgię przeżywa (cokolwiek to słowo znaczy), zanurza się w jej głębinach, doświadcza spotkania z Bogiem, i to go usprawiedliwia w łamaniu przepisów. Przecież lepszy ksiądz pobożny, który łamie przepisy, niż suchy rubrycysta – tak najczęściej argumentują swoje zdanie owi „pobożni” ignoranci. Często słyszałem rozwinięcia tej myśli: „Ludzie i tak nie znają przepisów, to tego nie zauważą jak je ksiądz łamie, ale widzą czy pobożny, czy nie”.
Ja natomiast nie mogę zupełnie zrozumieć dwóch rzeczy: a) dziwaczej dychotomii między pobożnością i przestrzeganiem przepisów; b) przestrzegania przepisów wtedy, kiedy ludzie orientują się, że są one łamane. Po pierwsze skąd wypływa ten wniosek, że znający i stosujący przepisy od razu jest pozbawionym głębi ducha rubrycystą, który nie ma nic wspólnego z pobożnością? Jestem przekonany, że zazwyczaj jest wprost przeciwnie. Ten kto jest całkowicie wierny Bogu i posłuszny Kościołowi, a tym samym rytowi, który ustanowił Kościół, jest prawdziwie pobożny. I może nie rozpływa się w „mistycznym uniesieniu”, ponieważ nie dysponuje cukierkowatą pobożnością. Już św. Tomasz a Kempis pisał: „W odprawianiu Mszy św. nie bądź ani zbyt powolny, ani zbyt prędki, lecz zachowuj dobry zwyczaj tych, z którymi żyjesz. Nie sprawiaj innym przykrości i nie zanudzaj drugich swoimi formami pobożności, ale idź normalną drogą, trzymając się zwyczajów starszych, dbając więcej o pożytek innych, niż o swoje własne zadowolenie”. Nie trzeba zewnętrznie okazywać pobożności, aby pobożnym być.
Natomiast mam duże wątpliwości, co do pobożności tych, którzy świadomie łamią przepisy liturgiczne. To oni ignorują tradycję, zdanie Kościoła, przywłaszczają sobie prawa, których nie mają. Moim zdaniem nie istnieje taka hybryda jak pobożny, który łamie przepisy. Te dwie rzeczywistości zupełnie się wykluczają, ponieważ są ze sobą wewnętrznie scalone. Brak jednej wyklucza obie. Takie też jest dogmatyczne zdanie Kościoła. Ważność sakramentów jest związana z poprawnością formy (ex opere operato) a nie subiektywną pobożnością szafarza. Powinno to nam dać coś do myślenia.
Podobnie jeśli kapłan przestrzeganie przepisów uzależnia od zdania wiernych, ich „potrzeb” i świadomości liturgicznej, to ewidentnie jest coś nie tak. Ujawnia się wtedy prawda o tym, o czym tak często przypominał Benedykt XVI. Nie sprawujemy liturgii dla ludzi i według ich mniemania. Liturgię celebrujemy dla Boga, to przed Nim stajemy z hymnem uwielbienia. To Bóg jest jedynym „właścicielem” liturgii, a tym samym jedyną jej miarą. Wydaje mi się, że cały problem nieprzestrzegania przepisów polega właśnie na tym elementarnym przesunięciu: z teocentrycznego na antropocentryczny. Nie sprawuję liturgii dla Boga (przecież jej nie potrzebuje), ale dla ludzi (to oni jej potrzebują). Błąd polega na tym, że – jak pisał Guardini – trzeba w czasie liturgii stanąć przed Bogiem i uwierzyć, że ma ona sens, ale nie ma żadnego wymiernego dla mnie celu. Przychodzę tylko po to, aby stanąć przed moim Bogiem i oddać mu hołd. A co On w tym świętym czasie będzie chciał ze mną i dla mnie uczynić, to już Jego sprawa. Wiem jedno: Na pewno nas nie zignoruje w przeciwieństwie do wielu uczestniczących w liturgii, którzy nie zauważają, że „liturgia istnieje ze względu na Boga” (R. Guardini).
Pobożny czy rubrycysta – który kapłan lepszy? Modlę się o to, abym był kiedyś pobożnym rubrycystą.