Papież nie uciekł przed wilkami, ale odpowiedzialnie odszedł

Kilka osób pytało mnie jak zapatruję się na decyzję Benedykta XVI o swojej abdykacji. O ile każda z osób inaczej ujmuje stwierdzenia pytania, wątpliwości i opinie, o tyle trudno odpowiedzieć dzisiaj bez emocji. Kościół niewątpliwie znalazł się w nowej, trudnej sytuacji.

Ojciec Święty nie zrobił niczego co byłoby contra legem – przeciwne prawu. Kanon 332 § 2 Kodeksu Prawa Kanonicznego z 1984 roku mówi o możliwości zrzeczenia się urzędu przez Biskupa Rzymskiego oraz podaje warunki jakie powinny nastąpić. Rezygnacja powinna dokonać się w sposób wolny i powinna być jasno zadeklarowana, ujawniona. Taka edycja papieża nie wymaga się niczyjej akceptacji bądź przyjęcia. Po zakończeniu pontyfikatu Benedykt XVI stanie się biskupem Józefem Ratzingerem. Utracił on tytuł kardynała wraz z wyborem na Stolicę Piotrową. Jego następca może zdecydować o ponownym przyznaniu Mu kapelusza kardynalskiego. Owszem rację mają ci, którzy do sprawy Benedykta XVI używają słów takich jak precedens, zaskoczenie, szok. To prawda, ale jednocześnie należy uczciwie i zgodnie z literą oraz duchem prawa stwierdzić, że Benedykt XVI miał prawo do takiej decyzji i w żaden sposób nie osłabia to wizerunku czy autorytetu Kościoła.

Myślę, że należy się obecnemu (jeszcze) Ojcu Świętu przede wszystkim szacunek ze względu na jego odwagę i trzeźwy osąd sytuacji. Papież doskonale pokazał, że jest także człowiekiem, a dobro Kościoła jest ważniejsze od „trzymania się stołka” i kierowania Łodzią Piotrową za wszelką cenę. Co ciekawe, co było już wielokrotnie podkreślane, że Ojciec Święty mówił o osłabieniu sił ducha i ciała. O ile słabość ciała to zmęczenie, choroby, o tyle słabość ducha to ciężar odpowiedzialności oraz świadomość wielkiego ciążącego zadania.

Módlcie się za mnie, abym nie uciekł ze strachu przed wilkami – tak Benedykt XVI mówił w czasie inauguracji swojego pontyfikatu. W wielu komentarza daje się wyczuć cień pretensji lub cichego oskarżenia o tchórzostwo. Mówią, że to nie fair zostawiać Kościół, a z pontyfikatu zapamiętamy za sto lata jedynie abdykację. To źle mierzyć wszystkich swoją miarą. Nie jest dobrze komentować w taki sposób rezygnacji Papieża, który na pewno nie podjął tej decyzji z dnia na dzień, nie był to jego kaprys. W moim odczuciu Papież nie przegrał pontyfikatu. Naiwne są głosy, które oczekują, że jeden papież rozwiąże nagle wszystkie problemy trapiące Kościół.

Dla mediów zdaje się, że jedynym problemem Kościoła katolickiego jest pedofilia, prezerwatywy, celibat i związki homoseksualne. Zapominają jednak, że teologia nie lokalizuje się w okolicach rozporka. Kościół ma znacznie większe problemy. Nie chodzi mi o zamiatanie pod dywan skandali, które ą niewątpliwie godne potępienia, ale orędzia zbawienia i Ewangelii nie mogą zastąpić problemy grzesznych ludzi Kościoła. Benedykt XVI doskonale wie, że głównym zadaniem Kościoła nie jest walka z nadużyciami i skandalami, ale posłannictwo nauczania zlecone przez Pana.

Uważam, że Ojciec Święty wcale nie uciekł, bo uląkł się wilków. Wskazał kurs i nakreślił określony plan dla Kościoła chociażby w kwestii interpretacji Soboru Watykańskiego II. W tej kwestii jest jeszcze wiele do zrobienia. To był ostatni Następca Piotra, który uczestniczył w obradach Vaticanum II. Papież pokazał także, że liturgia, która może być celebrowana w skupieniu i w pięknych szatach wcale nie oznacza pychy celebransa. Z całą oczywistością szanował wiarę Ludu Bożego i wskazywał, że Kościół nie rozpoczął się ani nie skończył pięćdziesiąt lat temu.

Nie ma także sensu porównywanie Benedykta XVI z Janem Pawłem II w konfrontacji ze starością i chorobą. Nie można powiedzieć, że jeden zachował się odpowiedzialnie, a drugi nie. Obaj wybrali dwie różne drogi i sposoby rozwiązania podobnego problemu. Konfrontujące wypowiedzi płyną prawdopodobnie z próby ukazania, ze jednak nie taki złoty Benedykt XVI jak „nasz Papież”. Takie dywagacje świadczą o braku wyczucia życia Kościoła. Być może doświadczenie cierpienia poprzedniego Papieże było wtedy potrzebne dla wiernych. Teraz Ojciec Święty być może doszedł do wniosku, że kolejna taka lekcja jest nie potrzebna. I nie ma sensu wyliczanie chorób Jana Pawła II w zestawieniu z Papieżem Ratzingerem, bo wygląda to jak licytowanie się chorobami – kto da więcej. Najbardziej paskudnie brzmi to w ustach przeciwnych Kościołowi redakcji i dziennikarzy.

Na koniec mogę powiedzieć jedno – Papież pokazał nam wielką lekcję odpowiedzialności za Kościół. Jak pokazuje historia rezygnacji z urzędu to nie koniec Kościoła, a dla ustępującego papieża droga do nieba nie jest zamknięta…


Wpisy blogowe i komentarze użytkowników wyrażają osobiste poglądy autorów. Ich opinii nie należy utożsamiać z poglądami redakcji serwisu Liturgia.pl ani Wydawcy serwisu, Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.

Zobacz także

Paweł Beyga

Student Papieskiego Wydziału Teologicznego we Wrocławiu. Od kilku lat katolik chodzący na starą mszę, ale nie tradycjonalista ekstremalny. Pasjonat teologii liturgii.