(Nie)wiara
Rozpoczęty niedawno Rok Wiary mobilizuje do ciągłego pytania, nie tylko na katechezie: czym jest wiara? A każde sensowne pytanie o wiarę rodzi pytanie o niewiarę. Bo tak naprawdę wierzących i niewierzących łączy więcej, niż nam się wydaje. Wszyscy uczymy się tego samego - jak pozwolić Bogu być Bogiem.
W dzisiejszych czasach, zwłaszcza w środowisku szkolnym, wiara i niewiara stykają się ze sobą. To znaczy, że wiara spotyka niewiarę, a niewiara spotyka wiarę. Na liście w licealnym dzienniku są przecież i ministranci, i członkowie młodzieżowych grup religijnych, i ci, którzy w kościele ostatni raz byli – bo musieli – na bierzmowaniu.
Gdy zaczynałam pracę jako katechetka długo się zastanawiałam czym tak naprawdę jest wiara, którą mam pokazać uczniom. Jak o niej mówić, jak świadczyć? Młodzież nie przepada za analizą „niebieskiego”, obszernego katechizmu. Z odsieczą przybył mi „Youcat polski” – Katechizm Kościoła Katolickiego dla młodych. Przystępny język, forma pytań i odpowiedzi zachęciły moich uczniów do refleksji nad tym dlaczego, w co i jak wierzymy.
Szybko odkryłam, że młodzieży nie przekonuje wiara, jako zespół twierdzeń, które mają tłumaczyć człowiekowi złożoność jego życia. Jeszcze trudniej pracować z nimi, gdy utożsamiają wiarę z moralnością i traktują ją jak bicz na chrześcijan (jeśli wierzysz, to musisz….). Z drugiej strony dobrze wiedzą, że wiara to nie teoria tłumacząca śmierć ani antidotum na cierpienie. Młodzież stawia na autentyzm: albo wiara będzie przenikała całe życie człowieka, albo będzie tylko nauką o „jakimś” Jezusie.
My, katecheci, wierzymy w Boga, którego – zdaje się – dobrze poznaliśmy dzięki licznym (słuchanym i przeprowadzanym) katechezom, kazaniom, liturgiom, dniom skupienia i rekolekcjom. Ale jeśli serio traktować Ewangelię, to bycie po stronie wiary nie jest łatwe. Ona dużo wyjaśnia, ale sama nie jest przecież sprawą nad wyraz oczywistą. Gdyby tak było, nie byłaby wiarą. Nosi w sobie wiele paradoksów i tajemnic, z którymi trudno się uporać nawet tym legitymującym się dyplomem zawodowego teologa. Wiara nie jest czymś zdobytym raz na zawsze.
Nie jest chyba wybitnie odkrywczy fakt, że wszyscy – zarówno ci z pierwszych kościelnych ławek, jak i pozostający w cieniu promieniowania Bożej łaski – jesteśmy ludźmi w drodze, poszukującymi odpowiedzi na własne pytania. W tym poszukiwaniu może być więcej pytań niż odpowiedzi, więcej intymnej wytrwałości niż naszego bezdyskusyjnego zadowolenia.
Wiara – podobnie zresztą, jak i niewiara – nie jest detektywistycznym problemem do rozwiązania. Na naszych lekcyjnych spotkaniach z tajemnicą nie można przecież obwieścić uczniom , że już dopięliśmy swego. Że Boga z Jego misterium mamy w garści. Że nasze ludzkie postrzeganie zrzuciło z siebie w końcu balast przyziemnych wyobrażeń i przekroczyło granice ludzkiego rozumu. Boga po prostu definitywnie poznać się nie da. Jego trzeba ciągle, z pokorą, poznawać. I magisterium, czy nawet doktorat z teologii, albo 25 lat pracy w katechezie nie mają tu nic do rzeczy.
Ucząc młodzież uczę się, że każdy ma prawo iść do Boga i poszukiwać Go we własnym tempie. Bóg nie mieszka „na powierzchni”, ani dla nas, ani dla tych, którzy chętniej dryfują na własnej tratwie poszukiwań i błądzeń i jakoś nie chcą wspólnie z nami rozkoszować się stabilnością potężnego okrętu i pewnością celu Piotrowej łodzi. I wiara, i niewiara znają swoje wygrane i przegrane, dnie i noce. A poza tym naprawdę nie jest tak łatwo jednoznacznie ocenić co jest wiarą, a co nią nie jest.
Można uczyć „o wierze”, ale nie da się nauczyć wiary, bo wymaga świadectwa. Rok Wiary to świetna okazja dla nas, katechetów, by jeszcze raz uczciwie pochylić się nad wyuczonymi na studiach teologicznych twierdzeniami, które z różnym skutkiem próbujemy przekazywać w szkole. To możliwość sprawdzenia na własnej skórze, czy żyjemy tak, jak innych uczymy. Zasada jest prosta: Jeśli nie żyjesz tak, jak wierzysz, to będziesz wierzył tak, jak żyjesz. Warto zestawić te słowa z miłością do Boga i swoich uczniów. Zwłaszcza tych, którzy do wiary wędrują okrężną drogą.
Skuteczną metodą na dobre świadectwo wcale nie jest demaskowanie słabości klasowych „ateistów” ze „spałowaniem” (czyli jedynką do dziennika) włącznie. Nie ma świętych wojen, tylko pokój jest święty. Kościół walczący – ok, ale ze złem i grzechem, a nie z człowiekiem, choćby jego religijne deklaracje i niereligijne zachowania były więcej niż bulwersujące. Od samego Kościoła „łatwiej” odejść na skutek głupich kazań z ambony niż po lekturze tekstów największych wrogów katolicyzmu. Głęboko wierzę, że więcej Chrystusa jest w umiejętności słuchania siebie nawzajem i poszanowaniu inności, niż w natrętnym grzebaniu w moralnych niedociągnięciach, albo w zawłaszczaniu obcych, młodych jeszcze, sumień.
Zresztą – czy stojąc za biurkiem w sali katechetycznej naprawdę da się wyraźnie zobaczyć którym uczniom bliżej do Boga, a którym dalej? Co prawda widzimy ich miny, słyszymy zbuntowany ton, ale ich serc nie jesteśmy w stanie prześwietlić. I Bogu niech będą dzięki.
Zawsze podobała mi się inteligentna sugestia ks. Tomáša Halíka: „Bóg ma również swoich ulubieńców, których imion żarliwie strzeże in pectore, w intymności swego serca i nie zdradzi ich nawet watykańskiej Kongregacji do spraw Świętych”.
Wpisy blogowe i komentarze użytkowników wyrażają osobiste poglądy autorów. Ich opinii nie należy utożsamiać z poglądami redakcji serwisu Liturgia.pl ani Wydawcy serwisu, Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.
Zobacz także
-
Rozwijać łaskę chrztu…
Logicznie rzecz biorąc, jeśli potraktować poważnie teologiczne rozpoznanie soboru, to trzeba je zastosować również –... więcej
-
Wakacyjne lekcje religii
Wakacje. Nie ma szkoły. Nie ma lekcji religii. Nie ma tematów, dyskusji, sprawdzianów. Nie ma... więcej
-
29 lis
Wrocław: Warsztaty Muzyczno-Liturgiczne + Rekolekcje na początku Adwentu
Dominikanie we Wrocławiu i Schola OP po raz kolejny organizują… więcej
Małgorzata Janiec
Teolog i dziennikarka. Na świecie obecna od ponad 30 lat. W szkole jako katechetka – 10 razy krócej. Na lekcjach pyta z pytającymi. Szuka z szukającymi. Wierzy z wierzącymi i wierzy w „niewierzących”. Modli się ze wszystkimi i za wszystkich. Do pracy ma pod górkę. A w pracy uczy siebie i innych, że do nieba idzie się zwyczajnie – pod górkę lub nie – po ziemi.