Moje lektury: Cipriano Vagaggini OSB i reforma liturgiczna
Mniej więcej pół roku temu napisałem na blogu o zakupie książki ks. Bartłomieja Matczaka „Cipriano Vagaggini OSB i reforma liturgiczna" (Wydawnictwo Benedyktynów TYNIEC, Kraków 2013).
W ubiegłym tygodniu znalazłem w końcu czas na przeczytanie jej i postanawiam się podzielić na blogu wrażeniami z lektury. Nie jest to formalna recenzja, po prostu garść uwag.
Uwaga podstawowa: bardzo dobrze, że ta książka powstała. Jest ważne, żeby powstawały tego rodzaju przyczynki do historii reformy liturgicznej, pokazujące wkład konkretnych osób w dzieło reformy. Publikacje tego rodzaju pozwalają na lepsze poznanie najnowszej historii liturgii i pomagają rozmawiać na temat reformy konkretnie, a nie na poziomie ogólnikowych haseł, pochwalnych lub krytycznych, jak to zbyt często ma miejsce. O. Cipriano Vagaggini nie był zaś jakąś postacią pierwszą z brzegu, tylko jednym z najważniejszych teologów liturgii w XX w. i jednym z czołowych ekspertów w czasie Soboru i potem.
Dodam od razu, że książka nie jest doskonała i w razie gdyby wydawnictwo chciało za jakiś czas ją wznowić lub gdyby Autor chciał dokonać drugiego wydania, pewne rzeczy należałoby skorygować. Trafiają się takie wpadki, jak błędne odwołania do dokumentów Kościoła, np. KL 7 zamiast KL 10 na pierwszej stronie wstępu, gdy Autor przywołuje soborowe nauczanie o liturgii jako szczycie i źródle (s. 11) oraz mylne odniesienia do Ogólnego wprowadzenia do Mszału Rzymskiego: w kontekście Mszy koncelebrowanej Autor dwukrotnie powołuje się na OWMR 154-287 (s. 101 i 147), podczas gdy w pierwszym przypadku powinno być OWMR 199-251 (Msza koncelebrowana) a w drugim 115-272, względnie 112-287 (różne formy Mszy). Paru wybitnym ekspertom Autor pośmiertnie zmienił narodowość: i tak austriacki jezuita Joseph A. Jungmann został Niemcem (s. 218; jeśli ktoś myśli, że Austriak i Niemiec to to samo, niech posłucha choćby kabaretowego felietonu Steffena Möllera z programu Mundial na wesoło, sprzed mistrzostw świata w 2006 r.), zaś belgijski benedyktyn Bernard Botte został Francuzem (s. 328; Botte był podobno człowiekiem porywczym, więc Autor słusznie robi, że pozwala sobie na takie krotochwile teraz, gdy o. Bernard już od dawna spoczywa w Panu). Autor pisze też o przygotowywaniu przez Vagagginiego dla Pawła VI projektu Motu proprio o wieku bierzmowanych i, powołując się na relację Bugniniego, wyraźnie sugeruje, że dokument ten się ukazał (s. 315); wg mnie powołanie się na Bugniniego jest nietrafne, ponieważ z jego własnej relacji wynika, że projekt tego Motu proprio został zarzucony po negatywnej opinii Świętego Oficjum (Bugnini, La riforma liturgica, s. 600: „non se ne fece nulla”). Są też pewne mankamenty językowe, Autor niejednokrotnie używa np. przymiotnika „kuriozalny” najwyraźniej w znaczeniu „godny uwagi” – w efekcie wychodzi dość dziwnie, gdy pisze np. o „kuriozalnej” inicjatywie Pawła VI na rzecz spowolnienia prac nad projektem obrzędu koncelebry, żeby zaraz w następnym zdaniu stwierdzić, że działanie papieża było „jedynym rozsądnym wyjściem z sytuacji” (s. 117) – nie jestem językoznawcą, ale „kuriozalny” ma jednak pewne zabarwienie negatywne i znaczy mniej więcej tyle co „dziwaczny”, „osobliwy”. Na innym miejscu Autor pisząc o różnorodności prefacji w rycie rzymskim używa określenia „wariacja prefacji” (s. 196) – Słownik języka polskiego zna sześć znaczeń słowa „wariacja” i żadne tu nie pasuje. Te i tym podobne mankamenty dość łatwo jednak będzie skorygować przy ewentualnym drugim wydaniu książki. Książka ponadto zyskałaby, gdyby zaopatrzyć ją w indeksy (nazwisk, rzeczowy itp.).
Celowo napisałem te krytyczne uwagi teraz, a nie na końcu, jak to się robi zwykle. Chciałem to od razu odfajkować i potem skupić się na meritum, a potknięć jest trochę za dużo, żeby je całkiem pominąć milczeniem. Książka na pewno realizuje swój podstawowy cel, pozwala bowiem zobaczyć wkład Vagagginiego w reformę liturgii, polegający na: a) współredagowaniu soborowej Konstytucji Sacrosanctum Concilium; b) udziale w pracach nad obrzędem koncelebry; c) znaczącym udziale w opracowywaniu nowych Modlitw eucharystycznych; d) udziale w pracach nad nowymi obrzędami sakramentów i sakramentaliów, zwłaszcza zaś nad Obrzędami bierzmowania.
Na podstawie tej książki powiedziałbym, że działalność o. Vagagginiego, jednego z najważniejszych ekspertów zarówno Komisji Przygotowawczej jak i Consilium, dobrze ilustruje zarówno wielkość jak i słabe punkty dzieła reformy. Bezdyskusyjną zasługą Vagagginiego jest redakcja wprowadzenia i pierwszego rozdziału schematu o liturgii w ramach Komisji Przygotowawczej, przyjętego potem w ramach prac samego Soboru jako Konstytucja liturgiczna Sacrosanctum concilium. Najważniejszą częścią tej konstytucji jest zaś jej fragment początkowy, formułujący soborową teologię liturgii. Liturgia jest ukazana w perspektywie historii zbawienia, której kulminacją jest paschalne misterium śmierci i zmartwychwstania Chrystusa; misterium celebrowane i aktualizowane w liturgii. Tutaj zdecydowanie widać rękę Vagagginiego, jednego z czołowych teologów liturgii w całym XX w. Teologia ta jest jakoś zarysowana już w encyklice Piusa XII Mediator Dei, wielokrotnie zresztą w KL przywoływanej, tutaj jest jednak sformułowana wprost. Zachowuje ona w pełni swoją aktualność, choć też została w ważny sposób dopełniona w Katechizmie Kościoła Katolickiego. Za wkład w soborową teologię liturgii – chapeau bas przed Padre Vagagginim!
Gdy chodzi zaś o wkład o. Vagagginiego w realizację reformy w ramach prac różnych zespołów eksperckich Consilium, książka ks. Matczaka dobrze ilustruje zarówno blaski jak cienie reformy.
Pierwszym polem działania o. Vagagginiego, opisanym przez ks. Matczaka, był jego udział w opracowaniu obrzędu koncelebry. Chciałbym jednak skupić się tu tylko na jednej szczegółowej kwestii, mianowicie na geście koncelebransów podczas słów ustanowienia Eucharystii (standardowe pytanie seminarzystów na wykładach: „Jak należy wykonywać ten gest?”). Istniejąca do dziś kontrowersja, czy ma to być gest epikletyczny (nad darami, czyli dłonią ku dołowi), czy też wskazujący (dłonią ustawioną bokiem ku darom), rozpoczęła się właśnie wtedy a o. Vagaggini był jednym z protagonistów tego sporu. On opowiadał się jednoznacznie za gestem epikletycznym, zaś jego głównym adwersarzem był znany liturgista francuski, Aimé-George Martimort, który na łamach pisma Notitiae (biuletyn Consilium, a od 1969 r. biuletyn Kongregacji Kultu), ku irytacji Vagagginiego, opisał ten gest jako wskazujący. Dwa podstawowe argumenty Vagagginiego były takie: (1) gest wskazujący byłby zupełną nowością w tradycji rzymskiej; (2) gest epikletyczny wskazuje na rolę Ducha Świętego w konsekracji eucharystycznej, zgodnie z odnowioną teologią, wyraźniej akcentującą obecność i działanie Ducha Świętego. Na te argumenty można jednak łatwo odpowiedzieć, czego nie omieszkał uczynić Martimort: ad 1. Obrzęd koncelebry w tej formie w jakiej został opracowany, sam w sobie jest nowością, więc stawianie zarzutu nowości wobec jednego elementu tego obrzędu jest trochę niepoważne; ad 2. Epikletyczny gest wyciągnięcia rąk nad darami przez koncelebransów już występuje wcześniej (modlitwa Quam oblationem w Kanonie Rzymskim oraz epiklezy nowych Modlitw eucharystycznych), zatem nadanie sensu epikletycznego gestowi w czasie słów ustanowienia tworzy dublet, podczas gdy sama konstytucja Sacrosanctum concilium zalecała unikać powtórzeń (KL 34); dodajmy, że właśnie w imię tej zasady zredukowano w Kanonie znaki krzyża nad darami oraz przyklęknięcia po słowach ustanowienia. Sprawa tego gestu nie jest może kwestią najwyższej wagi (warto zresztą pamiętać, że gest nie jest w ogóle obowiązkowy), niemniej jednak dotąd rodzi ona pytania ze strony seminarzystów i księży. Nie spotkałem dotąd tak pełnego opisu tej kwestii, wraz z podaniem argumentacji obu stron sporu, jak właśnie w książce ks. Matczaka (s. 131-146).
Bardzo ważnym polem pracy o. Vagagginiego były nowe Modlitwy eucharystyczne, a tej sprawie jest poświęcony cały trzeci rozdział książki (s. 175-258). Sam Vagaggini ułożył dwa nowe projekty, które stały się podstawą dla III i IV Modlitwy eucharystycznej w Mszale Pawła VI. Nie można oczywiście mówić, że III i IV ME to autorskie teksty Vagagginiego, były one znacząco przepracowywane w ramach komisji, niemniej jednak wkład Vagagginiego jako redaktora pierwszych roboczych wersji był bardzo duży. Nawiasem mówiąc, może szkoda trochę, że ks. Matczak nie podał in extenso, choćby w ramach dodatku na końcu książki, schematów nowych modlitw, przygotowanych przez Vagagginiego. Byłby to cenny materiał źródłowy. Za wkład w redakcję nowych Modlitw eucharystycznych, jak również za napisaną w 1966 r. książkę Il canone della Messa e la riforma liturgica (Torino 1966), w której poddał Kanon Rzymski dość daleko idącej krytyce, Vagaggini ma wielką krechę u tradycjonalistów. Ja patrzę na to nieco inaczej. Nie ma dla mnie problemu z samym faktem dodania do mszału nowych Modlitw, uważam też że trzeba mieć wyjątkowo bujną fantazję, żeby zarzucać nowym Modlitwom brak ortodoksji, jak robią to niektórzy radykalniejsi „tradsi”. Zgadzam się też z tezą Vagagginiego, że żadna pojedyncza anafora nie wyrazi w pełny sposób wiary Kościoła (s. 183-184). Źle się natomiast stało, że skomponowanie nowych Modlitw nastąpiło w znacznej mierze w opozycji wobec Kanonu Rzymskiego, a jednym z czynników decydujących o ich skomponowaniu były rzekome defekty Kanonu, wyeksponowane choćby we wspomnianym studium Il canone della Messa. Wadami tymi mają być powtórzenia, chaotyczność, niejasność co do sensu niektórych sformułowań, nadmiernie wyeksponowany temat ofiary kosztem dziękczynienia, brak syntetycznego ujęcia historii zbawienia jak w anaforach antiocheńskich itd. W pewnym momencie Vagaggini wręcz stawia tezy, które trudno mi określić inaczej niż kuriozalne: Kanon Rzymski „stał się dziwnym tworem, który nie odpowiada duchowi liturgii” (s. 203) i „nie ma nic wspólnego z prostotą ani logiką, jaką kierowała się tradycja geniuszu rzymskiego” (s.204). Wolne żarty, Padre Cipriano! Nieuchronnie rodzi się wobec tego pytanie, czym właściwie są „duch liturgii” i „tradycja geniuszu rzymskiego”, skoro nie odpowiada im najważniejsza z modlitw rytu rzymskiego, przez 16 wieków nieprzerwanie obecna w rzymskiej praktyce liturgicznej. Czy nie są to po prostu pewne wirtualne konstrukcje istniejące w umysłach teologów, przy pomocy których chce się dopasować rzeczywistość do własnych idei? Gwoli uczciwości trzeba jednak dodać, że Vagaggini sprzeciwiał się także próbom „poprawiania” Kanonu Rzymskiego wykazując, że prowadzi to tylko do dalszych problemów, absolutnie nie był także za jego eliminowaniem. Opowiedział się za zachowaniem Kanonu i za skomponowaniem paru nowych modlitw. Wzorem i punktem odniesienia były dla Vagagginiego anafory wschodnie typu antiocheńskiego. To jest zresztą kolejny punkt problematyczny reformy. Warto przytoczyć powiedzenie o. Tafta, że Zachód nie musi nostalgicznie oglądać się na Wschód aby tam szukać rozwiązań dla swoich problemów, wystarczy aby sięgał do źródeł swojej własnej tradycji (Taft, A partire dalla liturgia, s. 45). Eksperci Consilium, w tym Vagaggini, mieli do własnej tradycji stosunek nie wolny od ewidentnych sprzeczności: z jednej strony za wzorcowy dla liturgii rzymskiej przyjęli okres od IV do VIII w. (zwany klasycznym lub złotym okresem liturgii rzymskiej), z drugiej zaś dość wzgardliwie potraktowali własną Modlitwę eucharystyczną rytu rzymskiego, uformowaną w tymże „złotym” okresie, widząc w niej modlitwę pełną defektów czy wręcz niezgodną z duchem liturgii. Niezależnie od intencji jakimi kierował się Vagaggini w swoim studium Il canone della Messa, niewątpliwie przyłożył on rękę do powstania atmosfery niechęci wobec Kanonu Rzymskiego (p. Łukasz Wolański nazwał to „kanonofobią”) i do niemal całkowitego wyrugowania go z praktyki w okresie posoborowym – na szczęście wydaje się, że młode pokolenie księży jest w znacznie mniejszym stopniu ukąszone tą „kanonofobią” niż pokolenie moje i starsze i że obecnie Kanon Rzymski jakby nieco wracał do łask.
Na marginesie tych spraw jedna uwaga. Od dawna uważam, że aby zdać sobie sprawę z różnych dwuznaczności czy słabych stron posoborowej reformy liturgii, nie trzeba sięgać do „tradsowskich” pism polemicznych, często bardzo słabych merytorycznie. W zupełności wystarczą dokumenty samego Consilium, publikacje uczestników prac (doskonałym przykładem jest np. książka abpa Piero Mariniego A Challenging Reform) czy studia źródłowe, takie jak ta książka ks. Matczaka.
Ostatnim opisanym przez ks. Matczaka aspektem pracy o. Vagagginiego jako eksperta Consilium jest jego wkład w opracowanie posoborowych obrzędów sakramentów chrztu, bierzmowania, namaszczenia chorych i małżeństwa. Tutaj najpełniej jest opisany wątek sporu wokół kwestii wieku kandydatów do bierzmowania (s. 308-349). Wielkim entuzjastą opóźniania wieku bierzmowanych był sekretarz Consilium Bugnini a Vagaggini dał mu się w to wkręcić (s. 309) i stał się czołowym teologiem tego nurtu. W jednym z wpisów przytoczyłem fragment wspomnień o. Botte’a, który w tej kwestii był głównym adwersarzem Vagagginiego. W tym sporze (gdzie ja zdecydowanie jestem po stronie Botte’a) z obu stron padały argumenty różnego kalibru i różnej jakości, natomiast jednego argumentu Vagagginiego, o którym ks. Matczak wspomina dwukrotnie (s. 320 i 341-342) , nie jestem w stanie pojąć. Vagaggini uważał, że wśród trzech sakramentów inicjacji chrześcijańskiej chrzest i Eucharystia służą indywidualnemu życiu wiary, zaś bierzmowanie, skutkujące zdolnością świadczenia o Chrystusie, ma wymiar społeczny i dlatego powinno zakładać pewną dojrzałość. Te tezy Vagagginiego czytałem już dawno, jeszcze pracując nad swoim doktoratem i do dziś nie mogę zrozumieć jak teolog tej miary mógł pisać tak oczywiste nonsensy. Chrzest – sakrament wprowadzający do wspólnoty Kościoła i Eucharystia – skutkująca tym, że stajemy się „jednym ciałem i jedną duszą w Chrystusie” (III Modlitwa eucharystyczna, ta nad którą szczególnie pracował Vagaggini) są tylko dla indywidualnego życia wiary? Mogę to wytłumaczyć tylko tym, że Vagaggini zagalopował się w polemicznym ferworze. O. Taft napisał swego czasu, że polemiki nie są najlepszym przewodnikiem w szukaniu prawdy (A partire dalla liturgia, s. 134).
Tyle moich uwag na kanwie książki ks. Matczaka. Dobrze że ta pozycja się ukazała i cieszę się z jej zakupu.
Wpisy blogowe i komentarze użytkowników wyrażają osobiste poglądy autorów. Ich opinii nie należy utożsamiać z poglądami redakcji serwisu Liturgia.pl ani Wydawcy serwisu, Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.
Zobacz także
-
„Posługi współczesnego Kościoła” – nowa książka Dawida Makowskiego
Nakładem Wydawnictwa Miles ukazała się książka „Posługi współczesnego Kościoła. Refleksja w pięćdziesiątą rocznicę wydania Listu... więcej
-
Spaghetti miłości – recenzja książki „Przepis na...
Można powiedzieć, że szeroko pojęta miłość jest obecna na każdym etapie naszego życia, w każdym... więcej
-
Zwiedzając Słowo – recenzja książki „Pierwszy i...
Łatwo jest potraktować Pismo Święte jako zbiór mniej lub bardziej powiązanych tematycznie cytatów, idealnych co... więcej
-
29 lis
Wrocław: Warsztaty Muzyczno-Liturgiczne + Rekolekcje na początku Adwentu
Dominikanie we Wrocławiu i Schola OP po raz kolejny organizują… więcej
Maciej Zachara MIC
Urodzony w 1966 r. w Warszawie. Marianin. Rocznik święceń 1992. Absolwent Papieskiego Instytutu Liturgicznego na rzymskim "Anselmianum". W latach 2000-2010 wykładał liturgikę w WSD Księży Marianów w Lublinie, gdzie pełnił również posługę ojca duchownego (2005-2017). W latach 2010-2017 wykładał teologię liturgii w Kolegium OO. Dominikanów w Krakowie. Obecnie pracuje duszpastersko w parafii Niepokalanego Poczęcia NMP przy ul. Bazylianówka w Lublinie. Ponadto jest prezbiterem wspólnoty neokatechumenalnej na lubelskiej Poczekajce, a także odprawia Mszę św. w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego w rektoralnym kościele Niepokalanego Poczęcia NMP przy ul. Staszica w Lublinie....