Miłość i pokora Syna Bożego

Gdzieś, u początków swej działalności, Jezus wybiera dwunastu, a nieco później rozsyła ich, by głosili zbliżanie się Królestwa. Wyposaża ich na tę misję w zastanawiający sposób. Daje im moc uzdrawiania i moc wypędzania złych duchów, ale jednocześnie mówi: niczego ze sobą nie bierzcie. Ani torby, ani sukni, ani zapasowej pary sandałów. Niczego też nie gromadźcie. Bo z tym przeciwnikiem nie ma żartów. Do wszystkiego potrafi się przyczepić.

Najniewinniejsza słabostka może stać się dla niego bramą. Dlatego, by przeciw niemu móc wystąpić, trzeba odrzucić wszystko – każdy najzwyklejszy, najnormalniejszy rodzaj zabezpieczenia, każdą formę przezorności wynikłej z przywiązania do czegokolwiek. Jedynym zabezpieczeniem jest tu Chrystus. Jedyną drogą do nietykalności, jej gwarancją, jest zawierzenie Jemu: od miejsca dzisiejszego noclegu, przez pogodę, jaka będzie jutro, po siłę twego głoszenia, po skuteczność twego oporu. Zawierzenie, które wyrywając cię z normalnego trybu egzystencji, odcinając jakby od korzeni własnego istnienia, sytuując jakby ponad nim, czyni cię przedłużeniem ramienia Pańskiego.

Czy to był moment, w którym Judasz się poszkapił? Czy zahipnotyzowany bolesną wiedzą, jak bezlitosne potrafi być życie, schował pod kapotę garść miedziaków ofiarowanych mu ze szczerze wdzięcznego serca? Albo może tylko zląkł się obezwładniającej niepewności jutra, której tu domagał się Nauczyciel? A może wcale nie wtedy, może dopiero później coś się do niego “przyczepiło”? A że się przyczepiło i już nie puściło, to pewna, bo Jan mówi o nim, że był złodziejem (J 12,6). Złodziejem! – jak to miano koresponduje z Chrystusowym rozesłaniem: niczego nie bierzcie! Zapewne nie od początku nim był. Dopiero pod koniec dostrzegli, co się w nim ulęgło. Ale dostrzegli tylko zewnętrzny symptom. Dlatego spoglądali po sobie zdumieni i bezradni, pytając Kto to jest? O kim mówi? Wszystko, co potem działo się z Judaszem, było już tylko następstwem tego jego pierwszego, niemal niedostrzegalnego i jakże poniżająco banalnego w swej wymowie uchylenia się od zawierzenia Jezusowi. On, Judasz, tylko uchylił drzwi, reszty dokonał nowy gospodarz.

Dokonał, bo słów Pisma nie da się zawiesić. One niezawodnie się wypełnią. Lecz nie musiały się wypełnić rękami Judasza. To nie musiał być on. Nie Bóg przeznaczył mu rolę zdrajcy. Nie Bóg!

I jeszcze jedno pytanie, które tu nie daje spokoju: dlaczego Jezus odsłonił winę Judasza? Dlaczego ją upublicznił? Nigdy dotychczas tego nie robił. Stawał naprzeciw wielu grzeszników i jeśli tylko mógł, odpuszczał im grzechy, ale nigdy nie mówił, jakie były. A teraz otwarcie powiada: on Mnie zdradzi. Wyjawienie tej zdrady nie miało żadnego wpływu na dalszy przebieg wypadków, a więc nie kierował się tym, że “Pisma muszą się wypełnić”. O co więc tu chodzi? Czego w istocie rzeczy jesteśmy świadkami?

Myślę, że tak naprawdę Jezus cały czas czekał. Pozwalał, by niepostrzeżenie mijały chwile tego bezcennego wieczoru, bo czekał. Czekał na Judasza, a szczytem tego oczekiwania było umycie mu nóg. Tak, jak wtedy, gdy postawiono przed Nim niewiastę przyłapaną na cudzołóstwie, spokojnie czekał, aż odezwie się głos sumienia u tych, którzy już ją skazali, tak i tego wieczoru czekał na Judasza. Czekał, ile tylko mógł, a nie doczekawszy siędoznał głębokiego wzruszenia. Wiem, że to brzmi okrutnie ckliwie, ale jak inaczej zrozumieć to głębokie wzruszenie Jezusa? On, niepodzielny Pan tych wydarzeń, Ten, który ich bieg określa i sens im nadaje, On nie użalałby się, nie roztkliwiał nad sobą. Tym bardziej, że widział jak bardzo strwożeni, zagubieni są tego wieczoru Jego uczniowie. Nie, nie nad sobą zapłakał, ale nad Judaszem. Bo jemu także chciał dać siebie. A musiał go wygnać. Musiał, bo była to godzina sądu nad światem. Godzina odsłonięcia. Godzina podziału. Przy Nim zostać mogli tylko ci, którzy Go wybrali. Kulawo, niekonsekwentnie, bojaźliwie, ale wybrali.

Co masz czynić, czyń prędzej mówi Jezus. Już bez wzruszenia. Rzeczowo. Zdecydowałeś, Judaszu, że to będziesz ty, więc odejdź. Bo sąd odbywa się według radykalnej prawdy serc. Chwila sądu jest chwilą wszystko zalewającego, olśniewającego światła. Nie pomsty, lecz światła. Ono ogarnia także Judasza. W nim widzi jasno, czego chce. W nim rozumie siebie. I odchodzi samotny w noc.

A Jezus bierze chleb, a potem kielich, i dzieli między tych, którzy z Nim pozostali.

Tekst pochodzi z książki Marii Szamot, pt. Chcę widzieć Jezusa (WAM, Kraków 2007, s. 267-278)

 

Zobacz także