Grzech posoborowej reformy liturgicznej

Mszał Rzymski ogłoszony przez Pawła VI jest zwyczajnym wyrazem zasady modlitwy (Lex orandi) Kościoła katolickiego obrządku łacińskiego. Jednakże, Mszał Rzymski ogłoszony przez św. Piusa V i wydany po raz kolejny przez bł. Jana XXIII powinien być uznawany za nadzwyczajny wyraz tej samej zasady modlitwy (Lex orandi) i musi być odpowiednio uznany ze względu na czcigodny i starożytny zwyczaj.

Te dwa wyrazy zasady modlitwy (Lex orandi) Kościoła nie mogą w żaden sposób prowadzić do podziału w zasadach wiary (Lex credendi). Są to bowiem dwie formy tego samego Rytu
Rzymskiego. Jest przeto dozwolone odprawiać Ofiarę Mszy zgodnie z edycją typiczną Mszału Rzymskiego ogłoszoną przez bł. Jana XXIII w 1962 i nigdy nie odwołaną, jako nadzwyczajną formą Liturgii Kościoła
(Benedykt XVI, motu proprio Summorum Pontificum, art. 1).

W tym roku po raz pierwszy w życiu zdarzyło mi się uczestniczyć w Mszy wg Mszału Jana XXIII. Dwukrotnie w odstępie niecałych dwóch tygodni. Po drugiej z nich, sprawowanej przez ks. Wojciecha Grygiela FSSP na rekolekcjach "Misterium Fascinans", wyszedłem z silnym poczuciem ekwiwalentności obu Mszy – dawnej i nowej. Z pewnością zdanie to może oburzyć osoby przywiązane do nadzwyczajnej formy rytu. Ale cóż, po pierwsze jestem człowiekiem urodzonym 15 lat po Soborze, wychowanym na Mszale Pawła VI i przywiązanym do niego (jest to tradycja, którą mogę z czystym sumieniem nazwać "moją"), który przez Mszę opartą na nim uczył się wiary w realną Obecność Chrystusa i Najświętszą Ofiarę, i któremu nie wydaje się, żeby była ona [ta wiara] mniej katolicka niż np. przeciętnego lefebvrysty. Skoro jedna i druga Msza jest Ofiarą, i w czasie jednej i drugiej Chrystus staje się realnie substancjalnie i cieleśnie obecny – to mi wystarczy dla doświadczania ich ekwiwalentności. A po drugie – jakkolwiek moje nonkonformistyczne gardło samo się w tej chwili ściska – jest to doświadczenie tak zgodne z Summorum Pontificum, że daje mi, nie powiem, dość przyjemne poczucie harmonii własnych przekonań z rozporządzeniami najwyższej władzy Kościoła. I chcę je w sobie hołubić 😉

Dlaczego jednak tytułuję tekst tak smakowicie, a potem chwalę się jaki to ze mnie prawowierny katolik, który prawie sam z siebie zinterioryzował treść papieskiego motu proprio? Robię to, bo chcę podnieść jedną z konsekwencji posoborowej reformy liturgii (w sensie efektu prac Komisji Liturgicznej, nie zaś Konstytucji SC), którą mam wrażenie często się przeocza bądź lekceważy, a będącą specyficzną postacią "hermeneutyki zerwania/nieciągłości",  której przeciwstawiał się kard. J. Ratzinger, i której skutki stara się uleczyć Benedykt XVI, m.in. za pośrednictwem Summorum Pontificum.

Sedno owego grzechu reformy liturgicznej – mówiąc przy zastosowaniu masy heurystycznych skrótów myślowych (np. historycznych) – leży w tym, że wyprodukowała ona ludzi i grupy dzielących Msze na lepsze i gorsze, bardziej katolickie i mniej katolickie. Ona sama – to trzeba chyba przyznać – była ufundowana na takim różnicującym i wartościującym sposobie myślenia. Efektem było powstanie barykady, a jeszcze potem, z powodu dość autorytarnego (jakże to rzymskie!) sposobu wprowadzania nowego Mszału i traktowania ludzi przywiązanych do starego, jej utrwalenie.

Pokłosiem tego myślenia jest coś, co pamiętam z dzieciństwa (jakieś przebłyski czy wzmianki np. na katechezie) o tym jak to dobrze, że był Sobór, bo teraz mamy Mszę zrozumiałą itd. I to, co pojawia się często u niektórych wspólnot posoborowych takich jak  neokatechumenat (jest Msza "dla ludu" i nasza Eucharystia). Ale pokłosiem, choć od drugiej strony, są też lefebvryści i ludzie tacy jak jeden z autorów KNO, który w 10 dni po publikacji Summorum Pontificum stwierdza, że nie ma najmniejszej możliwości, aby uznać oba ryty za ekwiwalentne. 

Z pewnością nad wieloma rzeczami, które działy się po wprowadzeniu Mszału Pawła Vi, zarówno w kwestii samej liturgii, jak też spraw związanych z praktycznym choć nieoficjalnym zakazem sprawowania Mszy wg Mszału Piusa V, trzeba ubolewać. Trudno wyrzucać komukolwiek brak heroizmu, ale na tle owych szkodliwych podziałów w myśleniu niezwykle jasno wypadają środowiska czy osoby, takie jak mnisi z opactw Fontgombault i innych (polecam tu najnowszą książkę Pawła Milcarka), które w imię posłuszeństwa przyjęły nowy ryt pomimo swojego braku do niego przekonania, a które powróciły do kultywowania dawnego po ogłoszeniu przez Jana Pawła II motu proprio Ecclesia Dei. One właśnie, jako reprezentujące prawdziwie katolickie podejście, nieskażone chorym dualizmem – czy to tradycjonalistycznym czy to progresistowskim – wyszły obronną ręką z ostatnich 40 lat.

Summorum Pontificum, poza objęciem dawnego rytu bezwarunkowym indultem (tj. przypomnieniem, że nigdy nie został on i nie mógł zostać zakazany), de facto dowartościowuje silnie nowy ryt. Chcę wierzyć, że w optyce Papieża nie jest to "dorabianie ortodoksyjnej interpretacji" do głupstw popełnionych przez poprzedników (podobne głosy daje się słyszeć ze strony tradycjonalistów), ale po prostu szersze spojrzenie kogoś, kto wie, że w kwestii liturgii nic dobrego nie wynika z burzenia czy niszczenia. Czegokolwiek.

 


Wpisy blogowe i komentarze użytkowników wyrażają osobiste poglądy autorów. Ich opinii nie należy utożsamiać z poglądami redakcji serwisu Liturgia.pl ani Wydawcy serwisu, Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.

Zobacz także

Tomasz Dekert

Tomasz Dekert na Liturgia.pl

Urodzony w 1979 r., doktor religioznawstwa UJ, wykładowca w Instytucie Kulturoznawstwa Akademii Ignatianum w Krakowie. Główne zainteresowania: literatura judaizmu intertestamentalnego, historia i teologia wczesnego chrześcijaństwa, chrześcijańska literatura apokryficzna, antropologia kulturowa (a zwłaszcza możliwości jej zastosowania do poprzednio wymienionych dziedzin), języki starożytne. Autor książki „Teoria rekapitulacji Ireneusza z Lyonu w świetle starożytnych koncepcji na temat Adama” (WAM, Kraków 2007) i artykułów m.in. w „Teofilu”, „Studia Laurentiana” i „Studia Religiologica”. Mąż, ojciec czterech córek i dwóch synów.