Gorzkie żale czy słodki bobas?

Związki między Bożym Narodzeniem i Wielkim Postem, czasem kiedy śpiewa się gorzkie żale, są dość oczywiste, choć kulturowo może nie jesteśmy przyzwyczajeni do takiego postrzegania.

W Polsce obrazek małego – uwaga, słowo bardzo istotne: dzieciątka Jezus, które trzyma lub obserwuje narzędzia swojej przyszłej męki, jest raczej obcy. Co prawda uchował się taki wizerunek gdzieniegdzie i znajdziemy go choćby w popularnym w obrazie Matki Bożej Nieustającej Pomocy, ale chyba głównie dlatego, że tam instrumenta katów nie są zbyt dobrze widoczne.

Raczej nie myślimy o Bożej śmierci, gdy świętujemy Boże narodzenie (choć sama uroczysta liturgia jest właśnie uobecnieniem tej Męki i Śmierci). Znalazłoby się może parę pieśni bożonarodzeniowych, które o Męce wspominają, ale raczej nie są popularne. Choćby Apokaliptyczny Baranek, gdzie śpiewamy (a raczej częściej: czytamy):


Na śmierć się ofiarował, by swą śmiercią skasował
Wyrok ogłoszony i już potwierdzony,
Do księgi mistycznej, apokaliptycznej
Wiecznie zaciągniony.

 

Ale właściwie nawet sama niewygoda i trud Narodzenia w stajni, choć często się pojawia ten motyw, są jakieś dziwnie urocze w polskiej (nowszej) tradycji. Prawie sielankowe. Ot, bieda, pasterski los. Ale nie ma się czym przejmować, bo wołek z osiołkiem (ach spieszczenia!) chuchają i dmuchają.

Trudno byłoby odwojować jasełkową scenerię i sposób myślenia o Bożym Narodzeniu, na rzecz na przykład egzystencjalnego dramatu rodziny, która nie może znaleźć dla siebie miejsca spoczynku. Na rzecz dramatu rodziny, która ma odegrać najważniejszą rolę spośród wszystkich ról rodzin na świecie, ale raczej bardzo przyziemne sprawy stają się dla niej ważne: załatwienie czegoś w urzędzie, wątpliwość co do wierności, brak dachu nad głową, poród.

 

 

Przy tym wydawałoby się jednak, że Męka Pańska już na zawsze zostanie właśnie dramatem egzystencjalnym, że to już definitywnie wywalczone przez devotio moderna postrzeganie. Że wszelkie powroty do na przykład myślenia o Śmierci krzyżowej jako o królowaniu z tronu nie podbiją wyobraźni, że drzewo życia może być duszpasterskim konceptem, ale wiernych duszy nie poruszy.

Okazuje się jednak, że znaczna zmiana jest w zasięgu ręki. Gorzkie żale niosą z sobą smak raczej określony już w tytule, ale pojawiają się od takiego smakowania wyjątki. Raz autor każe nam sobie wyobrażać krzyż jako słodki. I o Zbawcy mówi „słodki Jezu”. O ten fragment gorzkich żalów Judyta Watoła zapytała Jana – nomen omen – Miodka. Nikt nie oczekiwałby chyba od profesora jakiejś teologicznej wykładni takiej zbitki, ale nawet od strony językowej odpowiedź nie wydaje się satysfakcjonująca:

 

Jeszcze tylko w kościele "słodki Jezu" nie budzi naszego sprzeciwu. Tam jesteśmy z tym osłuchani, bo te dwa słowa zrosły się ze sobą w wielu pieśniach. Ale gdyby powiedzieć tak o kimś dorosłym czy znanym, każdy by poczuł, że to właśnie przesłodzone określenie. "Słodkie" może być najwyżej dziecko.

 

Umierający Jezus jako słodziutki bobasek! Czyżby jasełka się komuś na mózg rzuciły? Autorka wywiadu nie protestuje, nie czuje potrzeby dopytać czy to rzeczywiście tylko niewinne przyzwyczajenie każe nam śpiewać o umierającym skazańcu jako osobie słodkiej. Ot, frazeologiczna przypadłość języka, bezmyślność. To wszystko.

Nie czuję się na siłach, by stanąć z Janem Miodkiem w lingwistyczne szranki i toczyć spór o to, dlaczego Gorzkie żale akurat słodkość w Męce każą nam opiewać i – znów ważne słowo – rozważać. Wystawię mocniejszego zawodnika. Niech William Alabaster przemówi:

 

O wy, słodkie i gorzkie pamiątki cierpienia,
Gorzkie dla Pana, który znosił mękę srogą,
Słodkie dla ludzi, którzy przez tę Śmierć żyć mogą.


Wpisy blogowe i komentarze użytkowników wyrażają osobiste poglądy autorów. Ich opinii nie należy utożsamiać z poglądami redakcji serwisu Liturgia.pl ani Wydawcy serwisu, Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.

Zobacz także

Michał Buczkowski

Michał Buczkowski na Liturgia.pl

Katolik, mąż, ojciec, Polak, dziennikarz i tak dalej.