Dobrzy poganie

Felieton Wojciecha Wencla „Czarny czwartek” z ubiegłotygodniowego „Gościa Niedzielnego” (z 23 X) to jeden z trzech komentarzy do sprawy niedawnego utrącenia w Sejmie projektu „Stop aborcji”, z którymi najbardziej się utożsamiam.

Dwa inne to felieton tego samego Wencla z tygodnika „wSieci” z 10 października oraz tekst Pawła Milcarka „Czego chcemy i czego chcą od nas”, opublikowany na portalu „Christianitas” (dostępny tutaj: http://christianitas.org/news/czego-chcemy-i-czego-chca-od-nas/).

W felietonie z „wSieci” Wojciech Wencel słusznie podkreślił, że jest pewna grupa tematów, które są ważne dla części elektoratu PiS, ale nie dla kierownictwa tej partii. Do takich tematów należą m.in. upamiętnienie ludobójstwa na Wołyniu oraz prawna ochrona życia poczętego. Przypadek Wołynia pokazuje, że kierownictwo PiS pod wpływem presji własnego elektoratu jest zdolne do ustępstw. Stąd można było mieć nadzieję, że coś podobnego może nastąpić także w sprawie ochrony życia poczętego.

I tu parę cytatów z felietonu Wencla „Czarny czwartek”:

W okresie rządów SLD czy PO projekty środowisk pro life też trafiały do kosza, jednak mogliśmy mieć nadzieję, że kiedyś uda się wprowadzić w Polsce prawo traktujące zabijanie dzieci nienarodzonych jako zbrodnię. Dopiero partia, którą na własnych plecach wynieśliśmy do władzy, odebrała nam tę nadzieję. (…) Zgorszeniem nie jest sam wynik sejmowego głosowania. Problem w tym, że Jarosław Kaczyński i jego żołnierze nie zamierzają ruszać ustawy z 1993 roku. Chwytliwe hasło „karalności kobiet” było dla nich jedynie pretekstem do odrzucenia ciężaru, którego nie mają ochoty dźwigać. Będą tworzyć programy wsparcia dla rodzin z dziećmi z zespołem Downa, prowadzić kampanię promującą macierzyństwo itd. Ale nigdy nie wprowadzą pełnej ochrony życia. Katolicki wyborca ma prawo czuć się rozgoryczony, gdy ludzie, których uważał za swoich reprezentantów w polityce, okazują się najwyżej dobrymi poganami”.

W punkt. Ale bardzo ważna jest też dalsza przestroga Wencla:

Wszystkim, którymi dziś targają emocje, chciałbym jednak przypomnieć, że oprócz dobrych pogan są jeszcze poganie walczący. A oni, kiedy uzyskają wpływ na państwo, z pewnością nie będą się uchylać od naruszenia ustawy z 1993 r., tyle że zrobią to po swojemu. W czarny czwartek wielu z nas przestało idealistycznie patrzeć na politykę, jednak źle by się stało, gdybyśmy nie znaleźli w sobie odrobiny pragmatyzmu, który pozwala ważyć korzyści i straty”.

Bardzo podobnie napisał też Paweł Milcarek w zalinkowanym wyżej artykule. Pisze tam, że stronie opozycyjnej bardzo zależałoby na tym, żeby rozczarowani zwolennicy pełnej ochrony życia odwrócili się całkowicie od partii rządzącej. Tego jednak zrobić nie wolno, gdyż nie jest obojętne kto rządzi i, przy całej świadomości haniebnej roli jaką PiS odegrał w tej sprawie, absolutnie nie chcemy, żeby liberalna opozycja odwojowała swoją pozycję w państwie.

Pod Wenclem i Milcarkiem podpisuję się obiema rękami. Jest to z kolei jedyny punkt, w którym nie zgadzam się ze swoim bliskim kolegą i współbratem ks. dr hab. Piotrem Kieniewiczem MIC w jego wywiadzie dla „Naszego Dziennika” („Sąd nad niewinnymi”, ND 7 X 2016, s. 7; rozmawia Anna Ambroziak). Ks. Kieniewicz nie zostawia na PiS suchej nitki (i słusznie!), ale idzie wg mnie za daleko mówiąc, że w zaistniałej sytuacji obrońca życia na PiS już głosować więcej nie może. Ale na kogo w takim razie ma głosować? Wybór jest taki jak pisze Wencel, czyli między poganami dobrymi, którzy przynajmniej nie zliberalizują ustawy z 1993 r., a poganami walczącymi, którzy na pewno będą do liberalizacji dążyć. Ja sam, o ile nie zajdzie w międzyczasie nic nieprzewidzianego, prawdopodobnie w kolejnych wyborach zagłosuję na PiS, tylko z dużo większym wewnętrznym dystansem i na pewno nie postawię krzyżyka przy kimś, kto głosował za odrzuceniem projektu „Stop aborcji” lub wstrzymał się od głosu – listy kto jak głosował są dostępne w Internecie.

Ktoś może się oburzyć na użyte przez Wencla określenie „dobrzy poganie” – no jak to, przecież w PiS większość to praktykujący katolicy! W niedawnej książce-wywiadzie „Benedykt XVI. Ostatnie rozmowy” na samym końcu został zamieszczony stary artykuł Josepha Ratzingera z 1958 r. „Neopoganie i Kościół”. Ratzinger od razu na początku tekstu diagnozuje sytuację Kościoła, w którym pełno jest  ludzi nazywających się katolikami, a będących tak naprawdę poganami. Ta diagnoza doskonale pasuje do naszej sytuacji.

Ale bardzo ważne jest również to od czego Wojciech Wencel zaczyna swój felieton „Czarny czwartek”. Pisze on o pełnych entuzjazmu reakcjach części, umownie nazywając, prawej strony opinii publicznej na to co PiS zrobił z projektem „Stop aborcji”. Jak to genialnie wybrnął z zastawionej nań pułapki. Dodam od siebie, że z takimi reakcjami spotykałem się także ze strony niektórych księży i zakonników. Szukając przyczyn tego stanu rzeczy Wencel pisze, że 8 lat rządów nihilistycznej koalicji musiało odcisnąć piętno na psychice Polaków i konkluduje, że część „prawej” strony opinii publicznej uwierzyła, że „służyć prawdzie” równa się „służyć Prawu i Sprawiedliwości”. Coś w tym jest, ale to chyba nie tylko kwestia ostatnich 8 lat. Stało się chyba coś gorszego. Kilkadziesiąt lat funkcjonowania prawa zezwalającego na aborcję zainfekowało nasze umysły wirusem mentalności proaborcyjnej. W powszechnym odczuciu także wielu osób prawych, nawet ludzi Kościoła, prawo zezwalające na aborcję nie jest już widziane jako patologia nie mająca żadnej racji bytu oraz jako coś co uderza w same podstawy praworządności, gdyż państwo oficjalnie zezwalające na uśmiercanie części własnych obywateli staje się państwem współodpowiedzialnym za zbrodnię. Wszystkim „prawicowcom” nie zgadzającym się na pełną ochronę życia poczętego chciałbym postawić następujące pytanie: Skoro jesteście za tym, żeby Rzeczpospolita zezwalała na uśmiercanie części własnych obywateli ze względu na ich stan zdrowia (aborcja eugeniczna) lub okoliczności poczęcia (czyn zabroniony), to jak możecie oczekiwać, żeby ta sama Rzeczpospolita – wspólniczka w zabójstwie osób niewinnych, nagle nabrała szacunku dla samej siebie, dla własnej historii i tradycji, dla „wartości chrześcijańskich” oraz dla własnych elit, także dla tej elity, którą 6 lat temu straciła pod Smoleńskiem?

Niestety również dla wielu osób po „prawej” stronie prawo do aborcji, przynajmniej w ograniczonym zakresie, jest czymś oczywistym, zaś próba wprowadzenia pełnej prawnej ochrony życia jest czymś skrajnym, radykalnym i trącącym religijnym fanatyzmem. Zwróćmy uwagę na język jakim się posługujemy. Sformułowania typu „zaostrzenie ustawy antyaborcyjnej”, „całkowity zakaz aborcji” itd., którymi bezwiednie się posługujemy, są, czy tego chcemy czy nie, wyrazem i nośnikiem mentalności aborcyjnej. Paweł Milcarek w zalinkowanym powyżej tekście bardzo trafnie nazwał taki język „semantycznym koniem trojańskim”.

Przykre było dla mnie w ostatnich tygodniach czytanie lub słuchanie wypowiedzi niektórych ważnych i szanowanych przeze mnie osób z naszego życia publicznego, w których wychodziła na jaw tego typu mentalność. Najnowsza z takich wypowiedzi to felieton „Spór o życie i macierzyństwo”  dr Barbary Fedyszak-Radziejowskiej w najnowszym „Gościu Niedzielnym” (z 30 X). Jej stosunek do ochrony życia poczętego można na podstawie tego felietonu najkrócej streścić „za a nawet przeciw”, a już całkowitym kuriozum jest puenta jej tekstu, gdzie pisze, że „bezwzględny zakaz” aborcji (znów ten semantyczny koń trojański!) „odbiera macierzyństwu jego szczególny wymiar – miłości i poczucia odpowiedzialności za dziecko, a czasami nawet heroizmu w obronie jego prawa do życia”. No cóż, maska opada i mentalność proaborcyjna ukazuje się w całej okazałości. Prawo do aborcji okazuje się być… gwarancją godności macierzyństwa. Kolejny klarowny przykład „dobrego (?) pogaństwa”, tym razem w katolickim tygodniku (o ironio, w tej samej rubryce, w której pisuje również Wojciech Wencel!). Z takim poglądem Pani Doktor właściwie mogłaby spokojnie pójść na „czarny protest”, od którego wcześniej w swoim felietonie się odcina, choć w świetle puenty jej tekstu nie bardzo rozumiem dlaczego.

Dla pełności obrazu muszę powiedzieć, że wcale nie uważam, aby PiS był jedynym winnym w tej sprawie. Ohydnie zachowała się opozycja, która znalazła znakomitą okazję do wojny z większością parlamentarną – jeśli ktoś uważa, że po „czarnym czwartku” nie może z przyczyn moralnych głosować na PiS, to po stokroć bardziej nie może głosować na PO czy .Nowoczesną, a i PSL oraz Kukiz’15 nie są godne zaufania. Błąd popełnił nasz Episkopat, którego głos brzmiał słabo i niezbyt klarownie – ks. Kieniewicz we wspomnianym wywiadzie dla „Naszego Dziennika” trafnie to wypunktował. Nie do końca można było się zorientować, czy biskupi są przeciw samej tylko dopuszczalności karania matek, czy też z powodu tego zapisu są przeciw całemu projektowi „Stop aborcji”. Poważny błąd był także po stronie ruchów pro life, które nie były w stanie wypracować wspólnego projektu. Żaden problem w tym, że są różne organizacje obrony życia, ale bardzo źle, że w tak ważnej sprawie nie były one w stanie mówić jednym głosem. Taktyczny błąd popełnili wnioskodawcy z „Ordo Iuris” w kwestii karalności matek. Ich projekt, wbrew wszelkim insynuacjom, był kompletny i spójny, ale z góry było jasne, że w aktualnym klimacie społecznym objęcie możliwością odpowiedzialności karnej także matek nie przejdzie. Niestety,  wnioskodawcy obstając przy tym zapisie sami podali posłom wygodny pretekst do odrzucenia projektu. Świadomie za Wenclem powtarzam słowo „pretekst”, bo faktycznie to był pretekst a nie rzeczywisty powód. Co do samej kwestii karalności, ja nie widzę powodu, dla którego matka miałaby być z założenia zwolniona od wszelkiej odpowiedzialności karnej. Projekt „Ordo Iuris” zawierał zapis o możliwości zwolnienia matki z odpowiedzialności karnej i, gdyby projekt został uchwalony, łatwo przewidzieć, że ten zapis byłby stosowany powszechnie. Ale nie widzę powodu, dla którego niekaralność matki miałaby być niejako zagwarantowana z góry. Nie wiem czemu ma nie ponieść odpowiedzialności osoba dokonująca aborcji, ponieważ po urodzeniu dziecka musiałaby poprzestawiać książki w swoim ciasnym, bo zaledwie 60-metrowym, mieszkaniu (niedawny wywiad pewnej celebrytki w niezawodnej „Gazecie Wyborczej”) albo surogatka abortująca dziecko w 9. miesiącu,  ponieważ druga strona wycofała się z kontraktu (casus przywołany przez dr Banasiuk z „Ordo Iuris”). Projekt „Ordo Iuris” zrównywał w prawie sytuację dzieci przed narodzeniem i po narodzeniu. Jednak, mówiąc językiem ewangelicznym, „przez wzgląd na zatwardziałość serc” (por. Mt 19, 8) nie należało forsować zapisu o możliwości karania matek. No i, last but not least, grzech zaniechania wielu nas katolików, polegający na braku osobistego zaangażowania, chociażby przez modlitwę z postem.

Co dalej? Nie wystarczy propagowanie sprawy pro life, choć to oczywiście robić trzeba. Ale trzeba zejść głębiej. Cała ta sprawa ujawniła dobitnie jak bardzo trafne było zdanie św. Jana Pawła II z homilii w Warszawie na koniec pielgrzymki w 1987 r., że „Polska potrzebuje powtórnej ewangelizacji”. Zdanie to papież wypowiedział wtedy dwukrotnie. Ale nie chodzi o ewangelizację polegającą na jakichś wielkich spektakularnych akcjach, typu ŚDM czy Lednica, choć są one też nieodzowne i pełnią bardzo ważną rolę. Nic nie zastąpi jednak długofalowej, nieefektownej, mozolnej pracy nad formacją wiary „na dole”, w małych wspólnotach w parafiach. No i druga związana z tym sprawa to liturgia. Formacja wiary to w ostateczności wdrażanie do owocnego udziału w Eucharystii. Ten kto przez Eucharystię żyje w stałej relacji z Chrystusem, jest zaimpregnowany na działanie najbardziej nawet niemoralnego prawa stanowionego i może również pomagać innym obronić się przed pokusą korzystania ze złego prawa. Jeśli nie możemy zmienić złego prawa (obawiam się, że 6 X 2016 została zaprzepaszczona ostatnia szansa na zmianę prawa w dobrym kierunku, choć chciałbym sie mylić, a działania w kierunku zmiany prawa oczywiście dalej muszą być podejmowane), to dołóżmy starań, by złe prawo było martwe i by jego niszczące skutki dotknęły jak najmniejszą liczbę osób.


Wpisy blogowe i komentarze użytkowników wyrażają osobiste poglądy autorów. Ich opinii nie należy utożsamiać z poglądami redakcji serwisu Liturgia.pl ani Wydawcy serwisu, Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.

Zobacz także

Maciej Zachara MIC

Maciej Zachara MIC na Liturgia.pl

Urodzony w 1966 r. w Warszawie. Marianin. Rocznik święceń 1992. Absolwent Papieskiego Instytutu Liturgicznego na rzymskim "Anselmianum". W latach 2000-2010 wykładał liturgikę w WSD Księży Marianów w Lublinie, gdzie pełnił również posługę ojca duchownego (2005-2017). W latach 2010-2017 wykładał teologię liturgii w Kolegium OO. Dominikanów w Krakowie. Obecnie pracuje duszpastersko w parafii Niepokalanego Poczęcia NMP przy ul. Bazylianówka w Lublinie. Ponadto jest prezbiterem wspólnoty neokatechumenalnej na lubelskiej Poczekajce, a także odprawia Mszę św. w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego w rektoralnym kościele Niepokalanego Poczęcia NMP przy ul. Staszica w Lublinie....