Czy warto kłócić się o liturgię?

Czasami nam się wydaje, że spory w Kościele pojawiły się dopiero teraz, a przynajmniej, że jesteśmy świadkami zjawiska, które swój początek zawdzięcza wydarzeniu sprzed ponad pięćdziesięciu laty. Kto przeżywa Rok Wiary ten wie o jakim momencie historii Kościoła mówię. Tak jednak nie jest.

Już w ewangeliach odnajdujemy pierwsze nieporozumienia i to pośród tych, którzy byli najbliżej Pana. Dobrze obrazuje je pytania o pierwszeństwo pośród uczniów. Kolejne wieki przynoszą walki z herezjami, błędnymi interpretacjami na różnym polu: chrystologicznym, mariologicznym i innym. Czasami troska o Kościół kończyła się reformą, ale poza Jego widzialnymi granicami. Tak stało się np. w sytuacji o. Marcina Lutra, który pragnąc reformy Kościoła w końcu Go znienawidził.

Dzisiaj także dostrzegalna, chociażby w Internecie, jest polemika osób z tzw. Kościoła otwartego i zamkniętego. Nie wnikam na ile jest to sztuczny i wykoncypowany przy biurku podział. Prawdą jest jednak to, że sam Kościół nie jest jednolity, nigdy nim nie był i broń Boże, żeby stał się nudnym monolitem. Jedynym wyznacznikiem granicy, za którą nie można wyjść jest ortodoksja. Samo słowo ortodoksja oznacza nie tylko prawowierną naukę, ale także prawowierny kult. Przez to ostatnie sformułowanie Kościół rozumie taki sposób sprawowania liturgii, który się Bogu jako Absolutowi należy.

Nawiązując do początku mojego tekstu trzeba zauważyć, że bardzo często polem bitem dwóch kościelnych stronnictw jest właśnie liturgia. Nie zamierzam wartościować oraz wprowadzać prostego zero jedynkowego podziału na lepszych i gorszych. Trzeba jednak, wydaje mi się, zawsze reagować w sytuacjach, gdy widzimy jawne zaniedbywanie liturgii lub jej ulepszanie dla potrzeb wiernych. Wszystkim wiernym należy się liturgia zgodna z księgami liturgicznymi. Dotyczy to zarówno osób uczęszczających na liturgię trydencką oraz tzw. posoborową. Liturgia nie może być miejscem samorealizacji wspólnoty, tworzenia klimatu czy innych podobnych rzeczy. Nie wolno nigdy wartościować lub oceniać wiary poszczególnych ludzi. Z drugiej strony nie można nie zauważyć związku wiary z kultem – jak się modlisz tak wierzysz, a jak wierzysz tak się modlisz.

Wydaje mi się, że głównym problemem w rozmowach nie jest to co ktoś ma do powiedzenia, ponieważ często jest to zasłonięte przez język, który nie przystoi katolikowi. I to należy odnieść do jednej jak i drugiej strony barykady. Wiem o tym z własnego doświadczenia, że główną siłą tzw. tradycjonalistów jest liturgia i to właśnie ukazywanie jej piękna przekona bardziej od tysięcy potyczek słownych. I trzeba sobie zdawać sprawę, że kto odrzuca dziedzictwo poprzednich wieków grabi Kościół z Jego skarbów, które również dzisiaj gotowe są zachwycać i karmić pobożność.

Czy zatem nie należy rozmawiać? Odpowiedź jest jednoznaczna – trzeba, bo naszą wspólna troską jest Kościół, nasz dom. Jeżeli widzimy nadużycia czy wręcz błędy w liturgii mamy obowiązek o tym mówić, ale nigdy po to, aby zgorszyć. Napominanie musi odbywać się w miłości – nawet gdy ponoszą emocje. Oczywiście są ludzie, do których żadne argumenty nie przemówią i będą nadal z uporem utrzymywać, że wiosna Kościoła, którą przewidywał Jan XXIII się ziściła, a my idziemy po łące usłanej kwiatami. Sam podział wśród wiernych, często ich letniość i obojętność na sprawy wiary pokazują, że tak nie jest.

Czy jesteśmy na wojnie? Owszem, jesteśmy, ponieważ sakrament chrztu nie jest pasowaniem na pacyfistę, który zrobi wszystko, aby mieć tylko święty spokój. Jest raczej pasowaniem na rycerza wiary. Ważne, żebyśmy walczyli o słuszną sprawę, ale nigdy przeciwko sobie.


Wpisy blogowe i komentarze użytkowników wyrażają osobiste poglądy autorów. Ich opinii nie należy utożsamiać z poglądami redakcji serwisu Liturgia.pl ani Wydawcy serwisu, Fundacji Dominikański Ośrodek Liturgiczny.

Zobacz także

Paweł Beyga

Student Papieskiego Wydziału Teologicznego we Wrocławiu. Od kilku lat katolik chodzący na starą mszę, ale nie tradycjonalista ekstremalny. Pasjonat teologii liturgii.