Czas podwójnego oczekiwania
Adwent to dla nas czas wytężonego zastanawiania się nad jego symboliką i wymową. Posiada podwójny charakter. Jest czasem przygotowania na Uroczystość Bożego Narodzenia, wspominamy pierwsze przyjście Chrystusa, wcielenie, które przemieniło świat, które uczyniło Nowe Stworzenie. Jednocześnie jest to czas, w którym myśli nasze raz po raz - przez układ liturgicznych tekstów - kierowane są ku wyczekiwaniu, ku zapowiedziom drugiego przyjścia Jezusa na końcu wieków.
Takie podwójne odczytywanie adwentowego czasu było obecne od pierwszych wieków chrześcijaństwa. Święty Cyryl Jerozolimski w swojej katechezie, którą czytamy w pierwszą niedzielę Adwentu, mówi: „Głosimy przyjście Chrystusa nie tylko pierwsze, ale i drugie, o wiele wspanialsze od pierwszego. Pierwsze zwiastowało cierpienie, drugie zaś przyniesie diadem Bożego Panowania. Albowiem to, co dotyczy naszego Pana Jezusa Chrystusa jest zarazem boskie i ludzkie (…) Dwojakie też i przyjście: pierwsze ukryte, jak rosy na runo, drugie jawne to, które nastąpi.”
Znaczenie słowa Adwent z jednej strony z łac. adventus oznacza przyjście, ale też objawienie się Tego, który ma przyjść. Chyba łatwiej będzie nam zrozumieć różnorodną treść, jaką niesie ten czas, gdy odwołamy się do greckich sformułowań, których jest tłumaczeniem: parusia (przybycie, obecność) i epifaneia (ukazanie się). Być może w kontekście porównania tych dwóch określeń możemy dopiero pełniej odkrywać równoległy wymiar Adwentu jako oczekiwania na Wcielenie Boga i oczekiwania na ostateczne przyjście Pana.
Prefacja przeznaczona na czas od I niedzieli adwentu do 16 grudnia wyraźnie mówi o dwóch przyjściach Pana:
On przez pierwsze przyjście w ludzkiej naturze spełnił Twoje odwieczne postanowienie, a nam otworzył drogę wiecznego zbawienia . On ponownie przyjdzie w blasku swej chwały, aby nam udzielić obiecanych darów, których, czuwając z ufnością oczekujemy.
Oto mamy przecież w tekstach Liturgii godzin i w czytaniach mszalnych wzmianki o oczekiwaniu na ostateczne przyjście, o sądzie, nie pozwala nam się zapomnieć o nieuchronności końca ziemskiego życia:
Panie nasz Boże, pomóż nam gorliwie się przygotować na przyjście Chrystusa, Twojego Syna, aby gdy przyjdzie i zapuka do naszych drzwi, zastał nas czuwających na modlitwie i z radością głoszących Jego chwałę), prosimy też niech Twoje miłosierdzie przyspieszy zbawienie, które powstrzymują nasze grzechy; spraw, aby troski doczesne nie przeszkadzały nam w dążeniu na spotkanie z Twoim Synem (modlitwy Liturgii godzin, I tydzień adwentu)
Jak zatem mamy odnaleźć się w tym czasie, który zostaje nam dany jako esencja przygotowania. Czasie, który przypomina, ku czemu zmierzamy. Nieustannie będziemy słyszeli o przychodzącym Bogu, o tym, że Pan jest blisko: Teraz nadeszła dla nas godzina powstania ze snu. Teraz, bowiem zbawienie bliżej jest nas niż wtedy, gdyśmy uwierzyli. Noc się posunęła, a dzień się przybliżył. Kościół i liturgia równocześnie wzywają nas do radosnego oczekiwania i nadziei. A w prośbach Liturgii godzin pojawia się wezwanie Przybądź, Panie Jezu, śpiewamy:Maranatha, przyjdź Panie przyjdź, wszystko to słowa Apokalipsy (por Ap, 22,20).
Warto byśmy sobie uświadomili, że chrześcijanie pierwszych wieków nie myśleli o powtórnym przyjściu Chrystusa jako straszliwym dniu sądu, ale wyglądali tego przyjścia z utęsknieniem. Chrześcijaństwo w swojej modlitwie, swoim pragnieniu Maranatha, wpatrywało się w dzień nadejścia Pana, jako w zdarzenie przepełnione radością i nadzieją, było to wezwanie tęskniącego ludu, który oczekiwał na wybawcę1. Apokalipsę otwiera i zamyka wizja Zmartwychwstałego i w tej perspektywie jest ona księgą nadziei, ukazuje nam triumf życia nad śmiercią. Musimy się przyznać do tego, że zatraciliśmy ten pierwotny sens księgi pocieszenia, nie umiemy do głębi modlić się słowami Apokalipsy, bo wołanie Kościoła Przyjdź, Panie Jezu jest jednocześnie tłumione jakimś naszym prywatnym, wewnętrznym krzykiem o zwłokę, o którym to, byśmy jednak mieli jeszcze czas, by cos poprawić, by się przygotować. Owszem mówimy Przyjdź, ale lepiej, żeby te słowa jeszcze się nie wypełniły.
Adwent dany jest nam po to, byśmy usłyszeli odpowiedź naszego serca wobec tej świadomości. Byśmy skonfrontowali się z obawą, która napełnia nas, kiedy uświadamiamy sobie, że przyjście Pana być może nie jest perspektywą tak odległą jak nam się wydaje, tak odległą jak tego…pragnęlibyśmy. Zdajemy się wpadać w swoistą nerwicę powtórnego przyjścia.
Ta obawa rodzi się ze świadomości nieprzygotowania, prosimy przecież „by Pan nas zastał przygotowanych”. Jest w nas słabość i grzech, egoizm, każdego dnia brakuje nam miłości. Raz po raz nie wychodzi nam zmiana tego, co chcielibyśmy zmienić, albo nawet nie umiemy zauważyć, co w nas zmiany wymaga. Nie umiemy wybierać dobra i piękna. To owszem jest przygnębiające i wydawać się może, że w jakiś sposób uzasadnia naszą chęć odwrócenia uwagi od tego, do czego zmierzamy. Nie chodzi tutaj o pobłażliwość, żyjemy przecież w ciągłym napięciu miedzy dobrem i złem, między prawdą o naszym Bożym dziecięctwie, a skutkiem grzechu pierworodnego. Toczymy nieustanny bój ze sobą i o siebie, o swoje człowieczeństwo i o pełnię, aby się w nas wykonał pierwotny zamysł Stwórcy. Często okazuje się, że w tej walce stajemy do sporu z samym Bogiem, że tracimy nadzieję, nie wystarcza w niej wiary, opowiadamy się przeciwko miłości
Adwent Boga
Adwent jest intensyfikacją naszego życia, bowiem z jednej strony zwiera w sobie czas przed Chrystusem (obok apokalipsy z dużą częstotliwością rozlega się głos nawołującego do nawrócenia Izajasza i głos Jana, jakby liturgia chciała nam ukazać tamto oczekiwanie przed wiekami,) ale jednocześnie przypominając o oczekiwaniu na powtórne przyjście Jezusa. Staje się naszą historią, bo przecież my trwamy w oczekiwaniu. Nasze życie jest adwentem, jest wyczekiwaniem przyjścia Boga, jest Jego epifanią, jest jego objawianiem się w naszym tu i teraz.
Po pierwszym przyjściu, którym Bóg uświęcił świat i naszą rzeczywistość, jest z nami Emanuel. Nasza codzienność jest przestrzenią, w której przyjście Boga się dokonało i dokonuje, ale jest też czasem adwentu. Jesteśmy jakby zawieszeni między początkiem a końcem, jesteśmy w Raju, razem z Adamem i Ewą zdradzamy Stwórcę, jesteśmy w czasie, gdy Bóg staje się człowiekiem po to, by nic, co należy do ludzkiej natury nie pozostało w ciemności i niemocy, ale by to przemienić. Jesteśmy na Golgocie, gdzie dokonuje się nasze odkupienie i jesteśmy przy pustym grobie, przy którym w dalszym ciągu nie rozumiemy tego, w czym uczestniczyliśmy. I jednocześnie cały czas czekamy na wypełnienie obietnicy wiecznego życia z Bogiem, który powróci.
I jest tak, że to nie wieczność jest w nas źródłem lęku, ale nasza codzienność, zgoła inna w swym kształcie od tej, do jakiej jesteśmy wezwani przez Stwórcę.
Nasz lęk wypływa z tego, że nasze życie dalekie jest od wielkości, do jakiej nas Bóg powołał i musimy się nauczyć o tej wielkości przypominać i o tę wielkość naszej godności się zatroszczyć. Musimy nauczyć się tęsknić za obecnością, która wyzwala. Doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że nie jesteśmy powołani do bylejakości i jednocześnie odkrywamy tę bylejakość w większości naszych słów i gestów, w naszych relacjach. Ale przede wszystkim brakuje nam zaufania, że ten ogrom naszych niedoskonałości może zostać dopełniony przez Tego, który jest Żyjącym, który ma moc nas ocalić i zbawić.
Najważniejszą rzeczywistością, w jakiej mamy udział, jest przemieniające spotkanie z Żywym Bogiem. Kiedy każdego dnia w sercu Eucharystii wołamy przyjdź królestwo Twoje, to ustalamy perspektywę naszych działań, prosimy o to, by czas się wypełnił, błagamy o koniec świata w każdym z jego złych przejawów, w każdej z jego niedoskonałości i pęknięć. I to jest modlitwa, którą musimy uczyć się żyć każdego dnia. Modlić się o królestwo Boże, to znaczy mówić Jezusowi: Uczyń nas Twoimi Panie. Przenikaj nas, żyj w nas, zgromadź wspólnotę ludzką w jednym ciele, ażeby w Tobie wszystko podporządkowało się Bogu, a ty żebyś wszystko pokazał Ojcu, ażeby Bóg był wszystkim we wszystkich2. Przecież każdego dnia głosimy śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa i każdego dnia oczekujemy Jego przyjścia w chwale.
Umieć powrócić
Nie ma magicznej granicy pomiędzy naszym życiem tutaj na ziemi, a wiecznością, w każdej chwili wieczność staje się, a czas ziemskiego pielgrzymowania jest policzony, został nam dany po to, byśmy coraz głębiej mogli odkrywać pełnię naszego człowieczeństwa. Wszczepieni w Boga, wezwani Jego głosem, każdego dnia możemy odkrywać w sobie Jego obraz, możemy się przybliżać do ostatecznego spotkania z Tym, który nas poznał i umiłował, który jest odpowiedzią na tęsknotę naszych serc. Chrystus nie przyjdzie po to, by nas potępić, ale po to, by spotkać to, co w nas najpiękniejsze. By dostrzec w każdym z nas dobro. Jego miłość przybędzie, by nas ocalić, bo to, co w człowieku niegodne Boga, zostało już rozpięte na krzyżu, zostało zwyciężone. Trzeba byśmy uwierzyli w niezwykłą prawdę o naszej godności: z Boga jesteśmy i do niego mamy powrócić, chociaż nasze życie składa się z upadków i grzechu, których pewnie znacznie więcej niż chwil pełnych miłości i dobra. Trzeba pokory, by pozwolić Bogu być Bogiem.
Bo podobnie jak o drzewie nic nie wiesz o człowieku, jeżeli go podzielisz na momenty trwania i pokawałkujesz wedle tego, co je odróżnia. Drzewo to wcale nie nasienie, potem łodyga, potem pień gibki wreszcie samo drewno. Drzewo to ta potęga, co wolno zaślubia niebo. Podobnie i ty mały człowieku; Bóg sprawia, że rodzisz się, rośniesz, ze wypełniają cię kolejno pragnienia, żale, radości cierpienia, wściekłość i przebaczenie, a potem bierze cię z powrotem.3
Bóg zabierze nas z powrotem, zabierze nas do Ojca, tam skąd pochodzimy, gdzie jest nasz początek i wieczne życie, a do osiągania pełni człowieczeństwa pozostawił nam wśród ciemności potężne narzędzie-siłę miłości, której źródłem jest On sam. Nie staniemy się doskonałymi, choćbyśmy aplikowali sobie nieskończoną różnorodność pomysłów na osiągnięcie nieskazitelności, mimo to, chociaż często trudno nam uwierzyć, to możemy być spokojni, bo jeżeli jest w nas pragnienie, jeżeli o miłość w nas i wokół nas się zmagamy, to słowa Przyjdź Panie Jezu mogą stawać się naszą codzienną modlitwą. Nie tylko na poziomie werbalnym, ale w całej pełni przeżywania eschatologicznej nadziei, na to, że zostanie dopełnione w nas dzieło stworzenia. I wołanie o powrót Pana nie jest z naszej strony arogancją i bezczelnością, ale jest naszym prawem, prawem danym nam na mocy Bożej obietnicy i danym mocą Bożej miłości.
Chrześcijanin to nie ten, który żyje w ciągłej obawie, który poddaje się paraliżującemu strachowi na myśl o powrocie Boga na końcu czasów, ale ten, który modli się o umiejętność życia tą nadzieją, wszakże na powrót Boga oczekujemy. I chyba to słowo powrót zawiera w sobie klucz do myślenia o Paruzji w sposób prawdziwie chrześcijański. Będzie to powrót, a więc coś, czego oczekuje się z napięciem, ale też z niecierpliwością; powrót, a więc po czasie bolesnej rozłąki znowu będziemy u Ojca, który zna najskrytsze nasze myśli, zna nasze radości i wie o naszych błędach, on zna naszą wielkośc i naszą mierność we wszystkich przejawach.
Powtórne przyjście Pana jest po to, byśmy mogli powrócić tam, skąd wzięło się nasze istnienie. Możemy sobie ten czas wyobrażać, ale i tak będzie inaczej, bo to będzie spotkanie z Trójjedynym i w Trójjedynym.
To będzie koniec tego wszystkiego, co od Boga nie pochodzi, co wypaczone i złe, co jest karykaturą miłości i piękna, ale przede wszystkim początek nowego nieba i nowej ziemi, to będzie czas, w którym wszystko wróci do normy, kiedy pojęcia staną się rzeczywistością. Nie będzie mowy o miłości, bo będzie sama miłość, będzie sprawiedliwość i pokój, nie będzie ciemności i grzechu.
Autentycznością stanie się to wszystko, do czego tęsknimy każdego dnia i to jest dla nas Dobra Nowina. Bo jest w nas jakieś nieprzebrane pragnienie dobra, piękna i miłości. Nasze poczucie braku i niedostatku wynika z tego, że głęboko na dnie naszego serca został złożony Boży pierwiastek. Zapominamy o Bogu bezustannie, ale wtedy, kiedy my zapominamy, kiedy się przed Nim ukrywamy, kiedy uciekamy, On jest, przygarnia nas, pociesza, osłania swoją niepojętą miłością i pragnie spotkania z nami. Spotkania coraz pełniejszego. On chce do nas powracać, a my musimy się nauczyć pragnąć tego powrotu i wyczekiwać go bez lęku, ale z nadzieją i odwagą zaufania. I trzeba byśmy obok słów mówiących o sądzie i o powtórnym powrocie Pana, odkrywali jak bardzo mocno Adwent jest naznaczony przypominaniem o tym, że będzie to ocalenie i czas zmiłowania: Oto Pan przyjdzie, aby lud swój zbawić,
błogosławieni, którzy są gotowi wyjść Mu na spotkanie.; Oto nasz Pan przyjdzie z mocą
i oświeci oczy sług swoich; Oto przyjdzie Król, Pan ziemi, i zdejmie z nas jarzmo niewoli.(aklamacje przed Ewangelią) Przyjdź, aby nas wyzwolić, Panie, Boże Zastępów. Okaż nam swoje oblicze, a będziemy zbawieni. (responsorium, Nieszpory) Jako Zbawcy wyczekujemy Pana naszego Jezusa Chrystusa, który przekształci nasze ciało poniżone na podobne do swego chwalebnego ciała, tą potęgą, jaką może On także wszystko, co jest, sobie podporządkować/Flp 3; 20-21); Tych, których Bóg od wieków poznał, tych też przeznaczył na to, by się stali na wzór obrazu Jego Syna. Tych zaś, których przeznaczył, tych też powołał, a których powołał, tych też usprawiedliwi./Rz 8; 29-30/(czytania, Nieszpory) W Rorate Coeli śpiewamy:
Salvabo te, noli timere Ego enim sum Dominus Deus tuus, Sanctus Israel,
Redemptor tuus
/Ocalę Cię nie bój się,
jam jest bowiem Pan Bóg twój, święty Izraela, twój Odkupiciel./
W hymnie Jutrzni wołamy: Boży Baranku, czekamy na Ciebie I pieśnią chwały wielbimy Twą dobroć. To teksty, które równolegle z przypomnieniem o przyjściu Boga uświadamiają nam, że wraz z Nim przychodzi wyzwolenie, triumf światła nad ciemnością, ocalenie i życie, łaska i miłosierdzie.
Jeżeli znajdziemy w sobie odwagę, by przyzywać przyjścia Pana, to odkryjemy delikatność zawartą w słowach Zaiste przyjdę niebawem (Ap, 22;20). To obietnica Boga, który chce nas wyzwolić, chce przepalać swoją uzdrawiającą miłością ogrom naszych grzechów. Trzeba, aby to wszystko zostało zapowiedziane i ogłoszone, zanim nastąpi. Zapowiedziane jako mające się spełnić, by nie przerażało przychodząc niespodziewanie, lecz by uwierzono i wyczekiwano. (św. Augustyn, Godzina czytań). Dlatego u progu Adwentu trzeba nam prosić o wiarę dla nas, o wiarę dla naszych braci w to, że możemy prawdziwie zatęsknić za Bogiem, że możemy zapragnąć Jego powrotu, że możemy nie obawiać się spotkania, bo spotkamy samą Miłość. On przyjdzie, bo Jemu na nas zależy, On otworzy nasze oczy, rozjaśni każdą ciemność, przyjdzie do naszych omdlałych rąk, które nie umieją dawać, przyjdzie, by nasze skurczone serca wyzwolić, by stać się wszystkim we wszystkich. I wobec niepewności jutra i niepewności każdej chwili, to jedno jest pewne.
Małgorzata Batko
1 J. Ratzinger, Wprowadzenie w chrześcijaństwo, s. 343.
2 J. Ratzinger, Jezus z Nazaretu, str. 130.
3 A. de Saint-Exupery, Twierdza.
Zobacz także
-
Liturgia w soczewce: XXXI niedziela zwykła, rok...
„Liturgia w soczewce” to propozycja komentarzy do tekstów liturgii niedzielnej Mszy świętej, byśmy mogli jeszcze... więcej
-
Listopadowy numer „W drodze”: Bierzcie i jedzcie
Najnowszy numer miesięcznika „W drodze”: o komunii, która ma nam dawać duchową siłę, o tym,... więcej
-
Liturgia w soczewce: XXX niedziela zwykła, rok...
„Liturgia w soczewce” to propozycja komentarzy do tekstów liturgii niedzielnej Mszy świętej, byśmy mogli jeszcze... więcej
-
29 lis
Wrocław: Warsztaty Muzyczno-Liturgiczne + Rekolekcje na początku Adwentu
Dominikanie we Wrocławiu i Schola OP po raz kolejny organizują… więcej