I znowu Żydzi porwali kamienie, aby Go ukamienować. Odpowiedział im Jezus: „Ukazałem wam wiele dobrych czynów, które pochodzą od Ojca. Za który z tych czynów chcecie Mnie kamienować?” Odpowiedzieli Mu Żydzi: „Nie kamienujemy cię za dobry czyn, ale za bluźnierstwo, za to, że ty, będąc człowiekiem, uważasz siebie za Boga”. Odpowiedział im Jezus: „Czyż nie napisano w waszym Prawie: Ja rzekłem, Bogami jesteście? Jeżeli [Pismo] nazwało bogami tych, do których skierowano słowo Boże – a Pisma nie można odrzucić – to czemu wy [o tym], którego Ojciec poświęcił i posłał na świat, mówicie: „Bluźnisz”, dlatego, że powiedziałem: „Jestem Synem Bożym”? Jeżeli nie dokonuję dzieł mojego Ojca, to Mi nie wierzcie! Jeżeli jednak dokonuję, to choćbyście Mi nie wierzyli, wierzcie moim dziełom, abyście poznali i wiedzieli, że Ojciec jest we Mnie, a Ja w Ojcu”. I znowu starali się Go pojmać, ale On uszedł z ich rąk. I powtórnie udał się nad Jordan, na miejsce, gdzie Jan poprzednio udzielał chrztu, i tam przebywał. Wielu przybyło do Niego, mówiąc, iż Jan wprawdzie nie uczynił żadnego znaku, ale wszystko, co Jan o Nim powiedział, było prawdą. I wielu tam w Niego uwierzyło. (J 10. 31 – 42)
Co oni mają w sercu? Podają taką wykładnię swego czynu Nie kamienujemy cię za dobry czyn, ale za bluźnierstwo, za to, że ty, będąc człowiekiem, uważasz siebie za Boga. Brzmi to dobrze, wygląda na żarliwą aplikację Prawa (Kpł 24,16). Myślę jednak, że zdradza ich mowa. Czyż, gdyby rzeczywiście ożywiała ich troska o Imię, nie powinni powiedzeć: obrażasz Boga przyrównując się do Niego. Mówią dokładnie coś odwrotnego: „będąc człowiekiem uważasz się za Boga”.
Sądzę, że wcale nie chodzi im o nietykalność i cześć Bożego Imienia, ale po prostu wysoce ich irytuje sposób bycia Jezusa. Myślę, że za ich opisem stoi wyczucie Jego wyższości nad nimi. Stąd też, mniemam, argument – „bogami jesteście”, który czytam: jesteśmy przy całym niepodobieństwie jakoś podobni – puszczają mimo uszu.
Jezus jest „odmieńcem” w bardzo szczególnym rozumieniu tego słowa. Są odmieńcy, którzy są poniżej średniej przeciętnej i grubo rzadziej powyżej. Jezus należy do tych drugich. Nie ma tu sobie równych. W pełni Jego człowieczeństwa ukazuje się Jego nieziemskość. Takich ludzi jak On po prostu nie ma. Nieziemska jest Jego czystość, którą rozpoznał ktoś ze starszych. Nieziemska jest też Jego świadomość własnej tożsamości. Wie, kim jest dla Boga, zna swoje imię, swoją misję, pełnię swego oddania Bogu. To daje Mu pewność bycia, jakiej nikt z nas nie posiada. Tym góruje, tym jaśnieje.
To może zdumieć, zachwycić, porwać, albo powalić, ale iluś tego nie ścierpi. Zazdrość, resentyment – mrok ludzkiego serca. Czyż z własnego życiowego doświadczenia nie znamy sytuacji, gdy bezlitośnie eksterminowany zostaje ktoś, kto będzie mówił: mogą mnie zwolnić, szkalować, ale niech przynajmniej uszanują moją pracę, wysiłek, rezultat? A właśnie, że nie uszanują, tylko zajadle podepcą, bo zbyt „wystaje” z ich marnego światka. I zawsze zaopatrzą tę niszczycielskość górnolotnymi usprawiedliwieniami.
I ten powrót nad Jordan do miejsca, gdzie zyskał świadomość swej tożsamości. Powrót po duchowej walce, w której przeciwnik tę tożsamość zakwestionował wykorzystując to, co w ludziach najbardziej małostkowe, pokrętne, zakłamane. A tam jakby czekało na Niego tchnienie Janowej prawości, bezgranicznego oddania się prawdzie o Mesjaszu, żadnych fajerwerków tylko goła prawda o tym, kim Jezus jest. I wielu tam w Niego uwierzyło. Wytchnienie.