Nie szata zdobi księdza

Z ojcem Wacławem Oszajcą SJ – duszpasterzem, poetą, publicystą i wykładowcą w Instytucie Dziennikarstwa UW – rozmawiają Wanda Kaczor i Cyryl Skibiński.

Dlaczego sfera sacrum w każdej kulturze wiąże się z jakąś teatralizacją, magicznością?

Według Karla Rahnera dzielenie rzeczywistości na sacrumprofanum jest herezją. Dla niego sacrum to tylko Bóg, a wszystko inne jest profanum, nie wyłączając z tego mszy i sakramentów, które są jedynie przejawem świętości Boga. Chrystus w Eucharystii to ten sam Chrystus, który jest w pozostałych sakramentach, również małżeństwie. Wynika z tego, że sypialnia jest tak samo ważna jak ołtarz. Przemiana chleba i wina w ciało i krew Chrystusa każe nam myśleć, że również ciało i krew małżonków jest konsekrowane i przemieniane w ciało i krew Chrystusa. Boże sprawy nie dzieją się ponad rzeczywistością. Bóg chrześcijan nie stoi na zewnątrz, nie przygląda się, ani nie poddaje nas eksperymentom, tylko żyje wewnątrz rzeczywistości, której nieodłącznymi częściami są śmierć, choroba i starość. Dlaczego tak jest, nie wiem. Do czego Bogu jest potrzebny ten cały „teatr”, też nie wiem, ale przyznacie chyba, że to dość ciekawie wygląda.

Przyznajemy, ale chcielibyśmy dopytać księdza o tradycyjnie rozumiane sacrum. Ceremoniał Mszy Świętej i innych nabożeństw kościelnych jest niezwykle bogaty w symbolikę. Jaka jest funkcja tak uroczystej celebry?

Msza jest świętem. Kiedy jest święto, każdy powinien zachowywać się stosownie do jego charakteru, żeby podkreślić wyjątkowość tego czasu. Msza ma swoje zasady określone przez przepisy liturgiczne. Inaczej będzie wyglądać msza uroczysta w kościele parafialnym, inaczej na leśnej polanie w małym gronie, ale każda z nich jest tak samo bogata w symbolikę, ponieważ w liturgii posługujemy się nie tylko słowem. Prezbitera i wiernych łączy więź werbalna, ale również pozawerbalna – to są gesty, obrzędy.

Jaki te obrzędy, czyli części stałe mszy, mają wpływ na jej odbiór przez wiernych?

Klękanie, odmawianie na głos modlitwy i inne czynności wykonywane zbiorowo, dają poczucie wspólnoty, jeśli nie jest to zachowanie zewnętrzne. Niestety, msza stała się pobożnością sprywatyzowaną. Nie stanowimy w kościele żadnej wspólnoty, nie znamy się, nie łączy nas nic intymnego, jak przyjaźń czy troska o siebie nawzajem. Przychodzimy do kościoła w jakiejś intencji. Msza jest traktowana jako moneta przetargowa z Panem Bogiem.

Tymczasem w początkach Kościoła msza wyglądała zupełnie inaczej. To, co dziś nazywamy parafią, to były kiedyś niewielkie grupy chrześcijan. Czuli się ze sobą dobrze, razem czytali i objaśniali sobie Pismo Święte.

Co powinniśmy zrobić, by nie zamykać się w pustej celebracji?

Przede wszystkim trzeba mszę odklerykalizować. My, prezbiterzy, powinniśmy wyzbyć się tego, co do nas nie należy: czytania, zbierania na tacę, prowadzenia śpiewu, a nawet wygłaszania wprowadzenia we mszę – to wszystko powinni robić świeccy. Wtedy msza miałaby szansę nabrać bardziej wspólnotowego charakteru.

To, jak wygląda dziś celebra, jest interpretacją tradycji. Czy niedzisiejszość liturgii nie przeszkadza w odbiorze mszy?

Niestety większość z zachowanych do dziś dawnych symboli i obrzędów jest obecnie nieczytelna. A jeśli symbol przestaje przemawiać do ludzi i trzeba go objaśniać, to już nie jest symbolem i zamiast pomagać w zrozumieniu i komunikowaniu się, zaczyna tę komunikację utrudniać, a nawet potrafi rozśmieszać. Na przykład pokropienie wodą święconą wzbudza raczej ogólne rozbawienie. Namaszczenie olejem też mało komu coś mówi. Szaty, w które się ubieram do liturgii, również straciły swoją wymowę symboliczną. Na dodatek są one tak brzydkie i kiczowate, że to prawie grzech je zakładać. Jakieś pozłotka udające złoto.

Chyba w XIX wieku ówczesna Święta Kongregacja Obrzędów zarządziła, że do sporządzania szat liturgicznych powinno się używać szlachetnych, naturalnych materiałów. Zabroniono również stawiania w kościele świec elektrycznych, podświetlania Hostii z drugiej strony czy kładzenia plastikowych kwiatów na ołtarzach. To wszystko jest sztuczne, nieprawdziwe.

Władze świeckie już dawno zrezygnowały z płaszczy gronostajowych. Czemu Kościół ciągle tkwi pod tym względem w przeszłości?

To rzeczywiście żywa skamielina społeczeństwa klasowego, gdzie każda grupa miała swój oddzielny strój, który już na pierwszy rzut oka określał ich miejsce w hierarchii. Dziś, w czasach demokracji, taki podział nie ma sensu. Również od strony teologicznej. Profesor Stefan Swieżawski powiedział, że dzielenie Kościoła na duchownych i świeckich jest herezją. Według niego każdy chrześcijanin jest osobą duchowną, ponieważ zajmuje się sprawami duchowymi, czyli religijnymi, a zatem tworzenie z duchownych oddzielnej grupy w Kościele nie jest ewangeliczne.

Wyobraźcie sobie, że na mszę odprawianą przez biskupa przychodzi osoba, która nic nie wie o katolicyzmie. Za najważniejsze na tej mszy uzna osobę biskupa, bo to wokół niej wszystko się kręci. Kolejną świętością dla człowieka nieobeznanego z liturgią byłby pastorał i mitra. Przecież ci, którzy je trzymają, robią to przez welon, w białych rękawiczkach. Człowiek niezorientowany byłby przekonany, że to osoba biskupa i insygnia władzy to największa świętość, a tak przecież nie jest.

Czy monarchiczna estetyka, którą kojarzy się z kościelną hierarchią (szaty, tiary, pierścienie), nie osłabia przesłania o Kościele ubogim i jego pasterzach jako sługach?

To bardzo ważna sprawa. Łatwiej byłoby nam od ludzi uzyskać przebaczenie różnych naszych słabości i grzechów, gdyby było w nas mniej pychy. Również jeśli chodzi o liturgię. Parafianin widzi proboszcza wystrojonego w pozłotka, napuszonego, dla którego plebania stanowi bunkier. Jeśli takiemu księdzu powinie się noga, to ludzie reagują w jeden sposób: A dobrze mu tak!. Więc jeśli ludzie widzą nas tak napuszonych, wystrojonych, odizolowanych, wtedy nie ma co mówić, że jesteśmy braćmi i siostrami.

Wyjdźmy z kościoła na ulicę. Czy duchowni powinni zaznaczać swoją odrębność nosząc koloratki i sutanny, czy raczej podkreślać bliskość ze świeckimi?

Jeśli ksiądz zakłada koloratkę lub wpina w klapę krzyżyk po to, aby się wyróżniać i żeby podkreślać swoją szczególną funkcję w Kościele, oczekując z tego powodu specjalnego traktowania, to zaspokaja tylko własną pychę. Niektórzy twierdzą, że to jest wyznanie wiary… Wolę rozpoznawać człowieka po tym, co mówi i robi, niż po tym, jak jest ubrany.

Wielu ludzi wyrzuca księdzu to, że pokazuje się publicznie bez koloratki.

Wiem, czemu ludzie mają do mnie pretensje: boją się zaskoczenia. Przez całe lata chodziłem w sutannie, ale teraz myślę, że nie ma potrzeby, żebym, jako prezbiter i zakonnik, musiał na ulicy wszystkim wokół deklarować, że pełnię takie funkcje w Kościele. Gdy wsiadałem do pociągu mając koloratkę, to od razu słyszałem: O, księżuś wsiadł! Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus i Maryja Zawsze Dziewica. I już jestem ustawiony i ustawiona jest rozmowa. Natomiast kiedy wsiadam „bez znaków rozpoznawczych”, to rozmawiam jak człowiek z człowiekiem.

Jednocześnie można sobie wyobrazić, że koloratka niektórym księżom ułatwia funkcjonowanie wśród ludzi. Nie zdarzy się na przykład, że niczego nieświadoma pani w spożywczaku będzie czynić dwuznaczne uwagi pod adresem młodego, przystojnego kleryka…

Mylicie się państwo. Sutanna to jest dobre narzędzie na podryw.

Na podryw?!

W relacjach damsko–męskich sutanna nie przeszkadza, a może wręcz ułatwiać pewnego rodzaju kontakty. Jest jakaś część dziewczyn, które uważają, że emocjonalnie bliższy kontakt z księdzem jest bezpiecznym kontaktem. Szukają w takim związku starszego mężczyzny, widzą w nim zastępcę ojca. Taki kontakt zaspokaja w nich potrzeby natury emocjonalnej, z odsunięciem potrzeb natury seksualnej.

Szaty przestają przemawiać do wiernych i powodują wrażenie sztuczności. Czy nie jest podobnie z językiem Kościoła, który jest tak uroczysty i wzniosły, że traci na komunikatywności?

Owszem, w sferze werbalnej też się często nie dogadujemy. Jeśli powiem to jest moje ciało, to jest moja krew, to widzę tkankę miękką i tkankę płynną mojego organizmu. Tymczasem w Biblii te określenia są synonimami słowa człowiek. Kościół stoi przed reformą lingwistyczną.Trzeba zacząć przekładać na język współczesny teksty, które były przed wiekami komunikatywne, ale już nie są. Przynajmniej w kazaniach. Jeśli kazanie jest naszpikowane takimi terminami, jak misterium, sakrament, łaska, eschatologia, to w najlepszym przypadku przypomina wykład naukowy. Kazanie powinien ksiądz mówić językiem dzisiejszej porządnej gazety. Nawet jeśli trzymać się dosłownego tłumaczenia Biblii, to trzeba przeprowadzić ogromną egzegezę, żeby słuchacz rozumiał, o co chodzi. Samo Pismo, a szczególnie Nowy Testament, to nie jest arcydzieło literackie. Napisane jest bardzo chropawą greką, miejscami trochę nieskładną. To pisali bardzo prości ludzie.

Ze wszystkiego, co ksiądz do tej pory powiedział, wynika, że ryt mszalny wymaga zmian. Czy nie warto zastanowić się nad jakąś reformą?

To zależy. Niedziela jest świętem, więc dobrze jest podkreślić odmienność tego dnia również przy pomocy szat liturgicznych. Tak samo, jak w sądzie, gdzie sędzia na czas rozprawy zakłada togę. Ale równie dobrze wyobrażam sobie, że przy ołtarzu staje prezbiter po prostu w porządnym garniturze czy stroju turystycznym na wakacjach, zamiast wymiętej i brudnej alby. Myślę, że w pewnych okolicznościach to mogłoby poprawić czytelność obrzędu.

To, co się nieraz nazywa tradycją, żadną tradycją nie jest. Na Soborze Trydenckim zakazano osobom duchownym noszenia pierścieni. Były synody, które zabraniały noszenia innych ubrań niż świeccy. W historii Kościoła nie wszystko było od początku jasno określone. To wszystko rzeczy umowne. Dopóki służą komunikacji, bardzo proszę, jeśli zaczynają przeszkadzać, powinno się z nimi spokojnie rozstać.

Warto postarać się przystosować oprawę mszy do współczesnych potrzeb, ale nadal wielu ludzi potrzebuje kadzideł, szczególnej atmosfery, by mogli poczuć, że mają kontakt z sacrum, że odrywają się od szarej, monotonnej codzienności.

Dlatego mówię, że jeśli jest święto – niedziela, Boże Narodzenie czy Wielkanoc, to wszystko powinno być zapięte na ostatni guzik, począwszy od pięknej muzyki i porządnego ubioru. To wszystko jest umowne, ale potrzebne człowiekowi, żeby mógł odetchnąć czymś innym.

Jak się w to wpisuje garnitur przy ołtarzu, który ksiądz dopuszcza?

Jeśli znajdzie się taka grupa, której cała oprawa będzie obojętna, to dlaczego mają się dusić tym kadzidłem, zmagać się z albami, ornatami itd. Jeśli to wszystko jest im zbędne, to niech siadają przy stole, jak to było w pierwszych wiekach i niech odprawiają mszę, tak jak ona pierwotnie wyglądała.

Jak wybrać tę grupę? Jedni wolą księdza w garniturze, bo razi ich przepych, a drugim jest on potrzebny, aby się skupić.

Potrzebna jest zupełnie inna budowa i struktura parafii. Powinno się tworzyć parafie, które byłyby wspólnotami wspólnot. Rozwiązaniem jest pluralizm, począwszy od teologii, przez różne duchowości, a skończywszy na różnych obrządkach.

Jak to osiągnąć? Nie wiem. Kiedyś myślałem, że można wiele zdziałać zarządzeniami i sympozjami, a teraz skłonny jestem przyznać rację Marksowi, że to „byt kształtuje świadomość”. Muszą zajść pewne procesy, jak w społeczeństwie, tak i w Kościele. Dojdziemy do takiego momentu, kiedy albo pójdziemy drogą ewolucyjną i uznamy daleko posuniętą różnorodność za przejaw żywotności Kościoła, albo nastąpi jego nowe rozbicie, nowa reformacja, czy schizma. Nie mam pojęcia, jak się to potoczy. Wiem natomiast jedno: dana jest nam niebywała szansa, nam współczesnym – pomagać Chrystusowi w reformowaniu jego Kościoła. Po to przecież jest – jeśli jest – kryzys. Eccelesia semper reformanda – cytuję po łacinie dla podkreślenia, że takie podejście do Kościoła to dawny wynalazek.


Tekst ukazał się w „Magazynie Kontakt” 25 czerwca 2012. Komentarze poniżej są do Waszej dyspozycji – podzielcie się z nami Waszą opinią na tematy, które porusza powyżej o. Wacław Oszajca. Zachęcamy także do lektury komentarzy pod oryginalnym tekstem.

Przypominamy, że poglądów prezentowanych w wywiadzie nie należy utożsamiać z poglądami redakcji serwisu Liturgia.pl.

Zobacz także